Jak podało biuro brytyjskiego premiera, rozmowy dotyczyły "wagi dialogu przedstawicieli dalajlamy z władzami chińskimi i mocnego zaangażowania premiera w kwestię praw człowieka ludu tybetańskiego".
Dalajlama powiedział, że dla niego miejsce spotkania nie ma znaczenia. Krytycy Browna twierdzą jednak, że przyjmując duchowego przywódcę Tybetańczyków w Pałacu Lambeth, premier ugiął się pod naciskiem Chin, które uważają Dalajlamę XIV za separatystę.
"Wielu z nas uważa, że decyzja, by nie przyjmować Jego Świątobliwości w oficjalnej rezydencji, być może wysyła zły sygnał - sygnał, że ugina się Pan pod naciskiem innych sił" - napisał w liście do premiera tybetański działacz Tsering Passang.
Przypomniał, że dwaj poprzednicy Browna spotykali się z Dalajlamą XIV w oficjalnej rezydencji premiera.
Philippa Carrick, szefowa brytyjskiego Towarzystwa Tybetańskiego, wyraziła rozczarowanie, że miejscem spotkania był Pałac Lambeth. Dodała, że "trzeba jednak patrzeć na pozytywną stronę i fakt, że spotkanie się odbyło".
Według niej, premier Brown będzie teraz mógł wykorzystać swoje dobre stosunki z chińskimi przywódcami, by prowadzić lobbing na rzecz "sprawiedliwości dla Tybetu".
Premier i Dalajlama XIV poruszyli w rozmowie także sprawę pomocy dla chińskiej prowincji Syczuan, dotkniętej potężnym trzęsieniem ziemi 12 maja.
W czwartek Dalajlama mówił, że Wielka Brytania nie czyni za wiele, by pomóc Tybetańczykom w ich walce o prawa człowieka. Powiedział, że grozi im "kulturowe ludobójstwo" ze strony chińskich władz.
Podczas wizyty Dalajlama wspomniał też, że chętnie pojechałby na olimpiadę do Pekinu, o ile rozmowy jego przedstawicieli z chińskimi władzami przyniosą konkretne rezultaty. Pochwalił również chińskie działania po katastrofalnym trzęsieniu.
ab, pap