Wbrew opiniom, które z wyborem Baracka Obamy wiążą nadzieję na radykalną zmianę w amerykańskiej polityce, prezydentura czarnoskórego senatora z Illinois będzie siłą rzeczy skazana na kontynuację linii poprzedników. Oczywiście z koniecznym, drobnym liftingiem.
Bez względu bowiem na to, kto jest lokatorem Białego Domu, USA pozostają mocarstwem i chcąc nie chcąc muszą prowadzić politykę mocarstwową. Oczywiście poważnie zmieniły się realia wyznaczające środowisko działania Ameryki. Globalny hegemon musi poradzić sobie z kryzysem finansowym, co w dłuższej perspektywie może sprawić, że priorytety administracji Obamy przesuną się raczej w stronę spraw wewnętrznych. Należy przy tym pamiętać, że nowemu prezydentowi przyjdzie rządzić w niespotykanie niesprzyjających warunkach. Euforia towarzysząca wyborowi pierwszego czarnoskórego prezydenta może szybko ustąpić, kiedy jego administracja zderzy się z poważnymi kłopotami gospodarczymi i będzie musiała podjąć niepopularne decyzje, które nie od razu odniosą skutek. Wówczas szybko może dojść do zmniejszenia kredytu zaufania, jakim obecnie darzy prezydenta-elekta amerykańskie społeczeństwo.
Kolejnym poważnym testem dla nowego prezydenta może okazać się polityka zagraniczna. Zapowiedzi poprawy wizerunku USA w świecie mogą rozbić się o twarde realia. Bardzo wątpliwe wydaje się na przykład założenie, że Obama rzeczywiście będzie w stanie - jak obiecywał na początku kampanii - rozmawiać bez żadnych warunków wstępnych z nieobliczalnym reżimem w Iranie, który cynicznie posługuje się straszakiem atomowym, by trzymać w szachu społeczność międzynarodową.
Przykłady z przeszłości a zwłaszcza prezydentura demokraty Thomasa Woodrow Wilsona, jednego z architektów ładu wersalskiego przekonują raczej, że idealizm i wiara w magiczną moc dobrych intencji często są z góry skazane na niepowodzenie. Szlachetne zamiary nie zawsze pasują do twardych realiów światowej sceny politycznej. Paradoksalnie Obama, orędownik zmian, może więc być w polityce zagranicznej skazany na kontynuację linii poprzedników.
Kolejnym poważnym testem dla nowego prezydenta może okazać się polityka zagraniczna. Zapowiedzi poprawy wizerunku USA w świecie mogą rozbić się o twarde realia. Bardzo wątpliwe wydaje się na przykład założenie, że Obama rzeczywiście będzie w stanie - jak obiecywał na początku kampanii - rozmawiać bez żadnych warunków wstępnych z nieobliczalnym reżimem w Iranie, który cynicznie posługuje się straszakiem atomowym, by trzymać w szachu społeczność międzynarodową.
Przykłady z przeszłości a zwłaszcza prezydentura demokraty Thomasa Woodrow Wilsona, jednego z architektów ładu wersalskiego przekonują raczej, że idealizm i wiara w magiczną moc dobrych intencji często są z góry skazane na niepowodzenie. Szlachetne zamiary nie zawsze pasują do twardych realiów światowej sceny politycznej. Paradoksalnie Obama, orędownik zmian, może więc być w polityce zagranicznej skazany na kontynuację linii poprzedników.