Gangi, które od 10 lat zajmowały się na somalijskich wodach korsarstwem na skalę chałupniczą, od kilku lat wykazują coraz większą aktywność. Z każdym porwaniem kolejnego statku rosną w siłę, stają się bardziej zuchwali i zapuszczają się na coraz dalsze podboje.
„Sirius Star", supertankowiec z dwoma milionami baryłek ropy wartej ok. 100 mln dol., największy ich łup, został porwany 15 listopada 450 mil morskich od wybrzeży Kenii, poza wodami Zatoki Adeńskiej, na których do tej pory grasowali. Po ataku na tankowiec ceny ropy poszybowały w górę. Piraci odprowadzili jednostkę w swoje stałe miejsce - do północnych wybrzeży Somalii niedaleko portu Eyl, w regionie Puntland, praktycznie eksterytorialnego raju piratów. Armator statku Vela International Marine Ltd. z Dubaju zapewnia, że załoga tankowca „pozostaje w dobrym zdrowiu i nikt nie ucierpiał w trakcie porwania”. Firma, należąca do saudyjskiego holdingu Aramco, powołała specjalną grupę, pracującą nad zwolnieniem załogi tankowca.
Zwykle piraci trzymają porwane załogi na pokładzie, póki nie zostanie wypłacony okup, i nie dochodzi do aktów przemocy. Prawdopodobnie i tym razem chodzi o wysoki haracz, negocjacje są na razie tajne. Póki trwają, zakładnicy są bezpieczni. Negocjacje zwykle zaczyna się przez pokładowe radio, za pomocą którego piraci łączą się z armatorami. Okupy są zawożone na miejsce motorówkami z Kenii albo przekazywane poprzez hawalę, nieformalny system bankowy, stosowany w świecie arabskim, do miast w regionie. Jak do tej pory, mimo negocjacji wszyscy i tak w końcu płacą.
Od stycznia br. somalijscy piraci porwali ponad 60 statków i zarobili na okupach co najmniej 30 mln dol. W ich rękach od września pozostaje m.in. ukraiński statek „Faina" przewożący broń i amunicję, w tym 33 radzieckie czołgi. Za zwolnienie jednostki piraci żądają 8 mln dol.
Brawurowe porwanie „Sirius Star" to bezprecedensowy pokaz siły piratów, którzy zazwyczaj działają z niewielkich ślizgaczy, eskortowanych przez zdobyte wcześniej trałowce, wyposażone w broń maszynową i ręczne wyrzutnie rakiet. Na piractwie opera się cała ekonomia portu Eyl i regionu, opanowanego przez zbrojnych ludzi, których uważa się tam za bohaterów. Eyl doświadcza ekonomicznego boomu. Piraci mają pieniądze, władzę, żenią się z najpiękniejszymi kobietami, budują nowe domy i drogi dla swoich nowych luksusowych suwów - w kraju kompletnie zniszczonym dekadami wojen. Mają po 20-35 lat i trudnią się piractwem dla pieniędzy. Liczba morskich przestępców przekracza tysiąc, ale codziennie zgłaszają się nowi kandydaci zwabieni perspektywą szybkiej fortuny. Wszyscy żują khat, roślinę stymulującą, popularną w Somali, ale też nie stronią od innych narkotyków. Pirackie grupy zużywają tyle khatu, że zmieniły się szlaki jej przerzutu.
Dziś pirackie gangi to jednak głównie wyspecjalizowane ekipy, składające się z byłych rybaków, którzy znają morze, byłych bojowników zaprawionych w wieloletnich walkach, i ekspertów technicznych, którzy potrafią obsługiwać komputery, telefony satelitarne, GPSy i sprzęt wojskowy. Broń kupują głównie z Jemenu, zamawiając ją u dealerów poprzez hawalę. Są tak bogaci, że biznesmeni z krajów arabskich zwracają się do nich o pożyczki. Sami siebie nazywają strażą przybrzeżną. Jeden z samozwańczych hersztów korsarzy, Bile Wadani, zapowiedział kolejne ataki na coraz bardziej oddalonych od Somali wodach.
Porywanie statków może się jednak wkrótce skończyć, bo ministrowie obrony Unii Europejskiej postanowili wysłać na niebezpieczne wody okręty i samoloty zwiadowcze w ramach wojskowej misji morskiej - operacji Eunavfor Atalanta - pod dowództwem brytyjskiego wiceadmirała Philipa Jonesa. Być może dołączą do niej jednostki amerykańskie i rosyjskie.
Zwykle piraci trzymają porwane załogi na pokładzie, póki nie zostanie wypłacony okup, i nie dochodzi do aktów przemocy. Prawdopodobnie i tym razem chodzi o wysoki haracz, negocjacje są na razie tajne. Póki trwają, zakładnicy są bezpieczni. Negocjacje zwykle zaczyna się przez pokładowe radio, za pomocą którego piraci łączą się z armatorami. Okupy są zawożone na miejsce motorówkami z Kenii albo przekazywane poprzez hawalę, nieformalny system bankowy, stosowany w świecie arabskim, do miast w regionie. Jak do tej pory, mimo negocjacji wszyscy i tak w końcu płacą.
Od stycznia br. somalijscy piraci porwali ponad 60 statków i zarobili na okupach co najmniej 30 mln dol. W ich rękach od września pozostaje m.in. ukraiński statek „Faina" przewożący broń i amunicję, w tym 33 radzieckie czołgi. Za zwolnienie jednostki piraci żądają 8 mln dol.
Brawurowe porwanie „Sirius Star" to bezprecedensowy pokaz siły piratów, którzy zazwyczaj działają z niewielkich ślizgaczy, eskortowanych przez zdobyte wcześniej trałowce, wyposażone w broń maszynową i ręczne wyrzutnie rakiet. Na piractwie opera się cała ekonomia portu Eyl i regionu, opanowanego przez zbrojnych ludzi, których uważa się tam za bohaterów. Eyl doświadcza ekonomicznego boomu. Piraci mają pieniądze, władzę, żenią się z najpiękniejszymi kobietami, budują nowe domy i drogi dla swoich nowych luksusowych suwów - w kraju kompletnie zniszczonym dekadami wojen. Mają po 20-35 lat i trudnią się piractwem dla pieniędzy. Liczba morskich przestępców przekracza tysiąc, ale codziennie zgłaszają się nowi kandydaci zwabieni perspektywą szybkiej fortuny. Wszyscy żują khat, roślinę stymulującą, popularną w Somali, ale też nie stronią od innych narkotyków. Pirackie grupy zużywają tyle khatu, że zmieniły się szlaki jej przerzutu.
Dziś pirackie gangi to jednak głównie wyspecjalizowane ekipy, składające się z byłych rybaków, którzy znają morze, byłych bojowników zaprawionych w wieloletnich walkach, i ekspertów technicznych, którzy potrafią obsługiwać komputery, telefony satelitarne, GPSy i sprzęt wojskowy. Broń kupują głównie z Jemenu, zamawiając ją u dealerów poprzez hawalę. Są tak bogaci, że biznesmeni z krajów arabskich zwracają się do nich o pożyczki. Sami siebie nazywają strażą przybrzeżną. Jeden z samozwańczych hersztów korsarzy, Bile Wadani, zapowiedział kolejne ataki na coraz bardziej oddalonych od Somali wodach.
Porywanie statków może się jednak wkrótce skończyć, bo ministrowie obrony Unii Europejskiej postanowili wysłać na niebezpieczne wody okręty i samoloty zwiadowcze w ramach wojskowej misji morskiej - operacji Eunavfor Atalanta - pod dowództwem brytyjskiego wiceadmirała Philipa Jonesa. Być może dołączą do niej jednostki amerykańskie i rosyjskie.