Wcześniej potwierdzano śmierć tylko jednej osoby. Jednak już wówczas służby ratownicze przyznawały, że nie ma raczej nadziei, by zaginieni przeżyli katastrofę.
Do katastrofy doszło 20 km na wschód od Perpignan, skąd Airbus wystartował do feralnego lotu. Władze wysłały na miejsce śmigłowiec, łodzie motorowe i samolot.
Samolot, wyprodukowany w 2005 roku, leasingowały przez minione dwa lata niemieckie linie XL Airways. Obecnie maszyna miała być zwrócona Nowozelandczykom; w czwartek była testowana po przeglądzie technicznym. W chwili katastrofy na pokładzie znajdowało się dwóch Niemców - członków załogi z XL Airways i pięciu nowozelandzkich inżynierów.
Nic nie wiadomo na razie o przyczynach katastrofy. Z relacji świadka, z którym rozmawiało radio francuskie wynika, że maszyna raptownie wpadła do morza.
"Nie było ognia, niczego. (...) Leciał prosto, a potem skręcił nagle w kierunku ziemi" - powiedział mężczyzna. Jak dodał, miał wrażenie, że samolot w żaden sposób nie zdoła wyjść z tego manewru. Potem zobaczył fontannę wody, gdy samolot wpadł do morza.
ND, PAP