Zdelegalizowana partia rządząca, premier objęty zakazem działalności publicznej, zszargana reputacja na arenie międzynarodowej - tak wygląda polityczny krajobraz Tajlandii. Obserwując ostatnie wydarzenia w Bangkoku trudno oprzeć się wrażeniu, że Tajlandia może wkrótce przekształcić się w twór, który politolodzy nazywają państwem upadającym.
W państwie zagrożonym upadkiem rząd traci rzeczywistą kontrolę nad krajem i nie jest w stanie spełniać innych funkcji poza bieżącym administrowaniem. Największy problem tkwi jednak w tym, że stan chaosu wywołany antyrządowymi zamieszkami może trwać jeszcze bardzo długo. Tym bardziej, że zdelegalizowana Partia Władzy Ludu nie zamierza składać broni. Partia Władzy Ludu chce rządzić dalej, jawnie ignorując przy tym werdykt Trybunału Konstytucyjnego.
Konflikt trudno będzie załagodzić zwłaszcza, że nie dotyczy on wyłącznie oskarżanej o oszustwa wyborcze partii rządzącej. Przeciwnicy premiera z wielkim sentymentem spoglądają w stronę rodziny królewskiej widząc w niej fundament ustroju. Opozycyjne stronnictwo Sojusz Ludowej Demokracji (PAD) nie kryje przy tym swoich autorytarnych sympatii, co zdaniem komentatorów może oznaczać próbę przywrócenia w Tajlandii quasi-demokracji z lat 80. zdominowanej przez klikę powiązaną z armią, pałacem monarszym i królewską biurokracją. Usunięcie premiera Somchai Wongsawata niekoniecznie musi okazać się dla Tajlandii zbawienne.
Konflikt trudno będzie załagodzić zwłaszcza, że nie dotyczy on wyłącznie oskarżanej o oszustwa wyborcze partii rządzącej. Przeciwnicy premiera z wielkim sentymentem spoglądają w stronę rodziny królewskiej widząc w niej fundament ustroju. Opozycyjne stronnictwo Sojusz Ludowej Demokracji (PAD) nie kryje przy tym swoich autorytarnych sympatii, co zdaniem komentatorów może oznaczać próbę przywrócenia w Tajlandii quasi-demokracji z lat 80. zdominowanej przez klikę powiązaną z armią, pałacem monarszym i królewską biurokracją. Usunięcie premiera Somchai Wongsawata niekoniecznie musi okazać się dla Tajlandii zbawienne.