Brukselska deklaracja dotycząca modernizacji ukraińskiego systemu przesyłu gazu to pierwszy od długiego czasu międzynarodowy sukces Ukrainy. Wystarczyło, że prezydent Wiktor Juszczenko i premier Julia Tymoszenko pojawili się razem w europejskiej stolicy i powymieniali uśmiechy przed kamerami, aby unijni politycy, z zadowoleniem mówili o odbudowie wzajemnego zaufania.
Klęska Bloku Julii Tymoszenko w wyborach lokalnych w Tarnopolu, spadek popularności rządu i coraz większe społeczne niezadowolenie z powodu postępującego kryzysu gospodarczego, zmusiły wojującą z prezydentem panią premier do pokojowych gestów. Słusznie, bo po serii kompromitujący wpadek, które z uporem maniaka popełniali „pomarańczowi" politycy, wydawało się, że kraj stacza się w przepaść bez dna.
Rzecz jasna, łatwiej podpisać niż zrobić. Na drodze do realizacji dokumentu stoi, co najmniej kilka przeszkód do ominięcia. Największą z nich to oczywiście Rosja. Zarówno prezydent Dmitrij Miedwiediew, premier Władimir Putin i minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow wyrazili niezadowolenie z faktu, że w deklaracji pominięto stronę rosyjską. „A kto będzie dostarczał gaz, o którym była mowa w Brukseli?" – pytał retorycznie Putin i przypomniał, że ukraiński rząd zwrócił się do strony rosyjskiej o pięciomiliardową pożyczkę. Moskwa gotowa byłaby jej udzielić, w przeciwieństwie do Brukseli – sugerował premier i nie można odmówić mu racji. UE nie spieszy się z udzielaniem pożyczek partnerowi, uznanemu za jednego z najmniej pewnych kredytobiorców w Europie.
Oprócz przeszkód zewnętrznych, jest i wewnętrzna opozycja. Partia Regionów nazwała fakt podpisania dokumentu „zdradą ideałów strategicznego partnerstwa z Rosją". Wielkimi krokami zbliżają się przecież wybory prezydenckie. „Pomarańczowi", w wyniszczających wojnach politycznych, roztrwonili poparcie elektoratu. Na czoło wyścigu wysuwa się Wiktor Janukowicz, któremu „antyrosyjskie” działania Julii Tymoszenko są bardzo na rękę. Jeszcze kilka miesięcy temu mówiło się, że Kreml poprze Julię Tymoszenko w wyborach głowy państwa. Wygląda jednak na to, że historia lubi się czasem powtarzać i ulubieńcem Moskwy zostanie, jak w 2004 r., „niebieski” Wiktor .
Zgoda rzeczywiście buduje tylko, czy nie jest za późno?
Rzecz jasna, łatwiej podpisać niż zrobić. Na drodze do realizacji dokumentu stoi, co najmniej kilka przeszkód do ominięcia. Największą z nich to oczywiście Rosja. Zarówno prezydent Dmitrij Miedwiediew, premier Władimir Putin i minister spraw zagranicznych Siergiej Ławrow wyrazili niezadowolenie z faktu, że w deklaracji pominięto stronę rosyjską. „A kto będzie dostarczał gaz, o którym była mowa w Brukseli?" – pytał retorycznie Putin i przypomniał, że ukraiński rząd zwrócił się do strony rosyjskiej o pięciomiliardową pożyczkę. Moskwa gotowa byłaby jej udzielić, w przeciwieństwie do Brukseli – sugerował premier i nie można odmówić mu racji. UE nie spieszy się z udzielaniem pożyczek partnerowi, uznanemu za jednego z najmniej pewnych kredytobiorców w Europie.
Oprócz przeszkód zewnętrznych, jest i wewnętrzna opozycja. Partia Regionów nazwała fakt podpisania dokumentu „zdradą ideałów strategicznego partnerstwa z Rosją". Wielkimi krokami zbliżają się przecież wybory prezydenckie. „Pomarańczowi", w wyniszczających wojnach politycznych, roztrwonili poparcie elektoratu. Na czoło wyścigu wysuwa się Wiktor Janukowicz, któremu „antyrosyjskie” działania Julii Tymoszenko są bardzo na rękę. Jeszcze kilka miesięcy temu mówiło się, że Kreml poprze Julię Tymoszenko w wyborach głowy państwa. Wygląda jednak na to, że historia lubi się czasem powtarzać i ulubieńcem Moskwy zostanie, jak w 2004 r., „niebieski” Wiktor .
Zgoda rzeczywiście buduje tylko, czy nie jest za późno?