Najnowsza awantura, dotycząca rzekomego północnokoreańskiego satelity, zapewne skończy się jak wszystkie poprzednie. Stany Zjednoczone, Unia Europejska, NATO i inne instytucje świata zachodniego po raz kolejny wyrażą zgodne oburzenie. Obradująca Rada Bezpieczeństwa na skutek oporu Rosji i Chin nie dojdzie do żadnych konstruktywnych wniosków. Po czym wszyscy zajmą się bieżącymi sprawami.
Groteskowy reżim Kim Dzong Ila stanowi od dawna problem dla bogatych demokracji Zachodu. Nikt jednak nie ma za bardzo ani pomysłu, ani przekonania, by się nim zająć. Walnie przyczyniła się do tego sprytna strategia przetrwania Phenianu, oparta o mieszaninę wojowniczej retoryki z paranoidalną tajemniczością. W efekcie nie wiadomo do końca, do czego północnokoreański reżim może być zdolny, gdy poczuje zagrożenie. Co prawda, nie ma pewności, iloma głowicami jądrowymi dysponują tamtejsi wojskowi oraz czy posiadają odpowiednie środki ich przenoszenia. Sam jednak ostrzał z konwencjonalnej artylerii wystarczy, by zamienić leżący zaledwie 50 km od linii demarkacyjnej Seul w strefę gruzu. Koreańczycy z Północy nie są w stanie odeprzeć inwazji, ale, przyciśnięci do muru, prawdopodobnie mogą doprowadzić do śmierci milionów oraz zniszczenia jednego z głównych ośrodków gospodarki światowej. Nikt nie jest na tyle odważny, by to sprawdzić.
Nie ma również, co liczyć na to, że któreś mocarstwo zdecyduje się zaatakować Phenian dla własnych interesów. Komuniści z Północy mają o tyle szczęście, że ich kraj nie obfituje w bogactwa naturalne i nie odgrywa większego znaczenia strategicznego.
Wyjścia z tej sytuacji są dwa. Można liczyć na to, że niewydolny system gospodarczy doprowadzi kiedyś do erozji aparatu przemocy i całkowitego rozkładu państwa. Wynikająca z tego anarchia na pewno nie będzie sprzyjała stabilizacji w regionie, nie wspominając o poprawie sytuacji zwykłych obywateli, ale na pewno nie wywoła ryzyka nuklearnej apokalipsy. Nadzieję może też dać odejście Ukochanego Przywódcy z tego świata i przekazanie pałeczki komuś z młodszego pokolenia. Tutaj na przeszkodzie mogą jednak stanąć twardogłowi wojskowi, dla których wizja otwarcia się na świat i rozbrojenia, a co za tym idzie utraty własnych stanowisk, zapewne nie będzie atrakcyjna. Tak czy owak, duch szalonych wizji Kim Ir-sena i jego syna długo jeszcze będzie unosił się na Dalekim Wschodzie.