System nicejski, który ma wejść w życie w przyszłym roku, zapewnia formalnie Polsce niemal taki sam wpływ na decyzje Rady UE jak Niemcom, Francji czy Wielkiej Brytanii. Projekt unijnej konstytucji, przyjęty w czerwcu przez Konwent Europejski, przewiduje zastąpienie tego systemu w 2009 roku nowym, opartym ściśle na liczbie ludności. W takim wypadku Polska będzie miała dwukrotnie mniejszą siłę głosu niż Niemcy i półtorakrotnie niż Francja czy Wielka Brytania.
"Polsce i będącej w podobnej sytuacji Hiszpanii nie uda się uzyskać czegoś równie korzystnego jak w Nicei, gdyż system nicejski jest trudny do obrony. Jest nieprzejrzysty, nieracjonalny" - ocenił Ben Crum z brukselskiego Centrum Studiów nad Polityką Europejską (CEPS). Jego zdaniem, Polska i Hiszpania mogą jednak wymóc pewne ustępstwa na największych państwach Unii, dążących do zmiany systemu nicejskiego. Po pierwsze - opóźnić o 2-3 lata jej wejście w życie, a po drugie - podnieść odsetek ludności niezbędny do podjęcia decyzji.
W systemie nicejskim sięga on 73 proc., a w projekcie przyszłej unijnej konstytucji ustalono go na poziomie zaledwie 60 proc. Podniesienie go na przykład do 65 proc. zwiększy możliwości blokowania decyzji przez koalicje z udziałem Polski czy Hiszpanii.
Crum uważa też, że trudno będzie wprowadzić do konstytucji wzmiankę o tradycjach chrześcijańskich Europy, chyba że jako przykład różnych dziedzictw religijnych, o których wspomina preambuła obecnego projektu. Przeciwnikami takiej wzmianki są zarówno kraje o silnej tradycji laickiej (Francja), jak i kraje obawiające się zrazić Turcję (Wielka Brytania).
W Brukseli uważa się, że największe szanse powodzenia ma opór Polski wobec zapisów w konstytucji UE, które mogłyby doprowadzić do utworzenia przez część państw członkowskich sojuszu wojskowego jeśli nie konkurującego z NATO, to w każdym razie dublującego go i osłabiającego jego spójność.
Polska nie musi też obawiać się o swój postulat równości komisarzy - członków Komisji Europejskiej. Większość państw zapewne nie dopuści do ograniczenia liczby komisarzy dysponujących prawem głosu w danej kadencji.
Niektórzy eurokraci nie kryją irytacji na wieść o stanowisku Polski. Odwołują się do zawoalowanej groźby szefa niemieckiej dyplomacji Joschki Fischera, który powiązał sprawę konstytucji z finansowaniem Unii.
"Nie sądzę, żeby w zamian za ustępstwa na konferencji międzyrządowej można było uzyskać od Niemiec konkretne obietnice finansowe, nim w przyszłym roku rozpocznie się debata o perspektywach finansowania Unii po roku 2006. To będzie nowa, osobna rozgrywka" - powiedział unijny ekspert.
Broni on prawa Polski do "twardego stawiania sprawy" na początku targów o przyszłą konstytucję, która rozpoczną się przecież na dobre dopiero na szczycie inaugurującym konferencje międzyrządową 4 października w Rzymie. "W tej chwili to naturalne, że wszyscy prężą muskuły" - ocenił Crum z CEPS.
Innego zdania jest John Palmer z konkurencyjnego Centrum Polityki Europejskiej (EPC): "Stanowisko Polski jest niepopularne i niefortunne. Projekt konstytucji nie powinien być zmieniany. Nie uważam za właściwe targowania się o głosy, jakby to była aukcja bydła" - powiedział.
em, pap