Do wypadku 93-metrowego promu "Andrew J. Barberi", na którego pokładzie znajdowało się ok. 1,5 tys. pasażerów, doszło o godz. 15.22 (godz. 21.22 czasu warszawskiego). 22-letni statek uderzył w drewniane podpory terminala St. George na wyspie Staten, wybijając gigantyczną dziurę na prawym boku trzypoziomowego promu.
Gdy podpory w porcie rozpruwały bok statku, większość przerażonych pasażerów zaczęła skakać do wody - opowiadali świadkowie.
Katastrofa promu była najtragiczniejszym wypadkiem środków masowej komunikacji w Nowym Jorku w ciągu ostatnich 100 lat.
Nie jest znana przyczyna katastrofy 22-letniego promu. W środę wieczorem w Nowym Jorku wiał wiatr o prędkości 72 kilometrów na godzinę, który mógł być powodem wypadku - powiedział burmistrz Nowego Jorku Michael Bloomberg. Świadkowie twierdzą, że prom w chwili wypadku płynął z większą niż zwykle prędkością.
Tuż po wypadku pilot promu, odpowiedzialny za jego przycumowanie w basenie portowym, uciekł z łódki do swego domu na Staten, gdzie usiłował popełnić samobójstwo - przekazała policja. Z raną postrzałową trafił do tego samego szpitala, co pasażerowie promu i przeszedł tam operację.
Po wypadku zawieszono kursowanie pozostałych promów pływających po wodach Zatoki Nowojorskiej. Ich kursy zostaną wznowione najwcześniej w czwartek rano.
Prom pomiędzy Dolnym Manhattanem a wyspą Staten pływa regularnie co pół godziny. Trasę pokonuje w 25 minut. Dziennie przewozi ok. 65 tysięcy osób. Darmowa przejażdżka promem to jedna najpopularniejszych rozrywek turystycznych Nowego Jorku.
em, pap