Natascha zjawiła się w środę w ogrodzie przylegającym do domu na przedmieściach Wiednia, gdzie ją przytrzymywano, i przedstawiła się sąsiadowi. Według policji, udało się jej uciec, bo porywacz nie był już tak ostrożny, jak na początku. Dziewczynę zbadał lekarz i nie znalazł żadnych obrażeń ani śladów przemocy seksualnej. Wypowiadała się sprawnie. Była natomiast roztrzęsiona i blada, jakby od dawna nie wychodziła na słońce. Na widok swego ojca wybuchnęła płaczem.
Po ucieczce Nataschy jej porywacz, 44-letni technik, popełnił samobójstwo rzucając się pod pociąg.
10-letnia Natascha zniknęła w Wiedniu w drodze do szkoły 2 marca 1998 roku.
Po odzyskaniu wolności 18-letnia Natascha napisała o porywaczu m.in.: "Nie był moim panem, chociaż chciał być. Byłam równie silna. Mówiąc obrazowo, nosił mnie na rękach, a jednocześnie kopał".
Dziewczyna uważa jednak, że śmierć porywacza "nie była potrzebna". Ten człowiek "był częścią mojego życia i dlatego w pewnym sensie go opłakuję".
Natascha jest świadoma tego, że nie miała normalnego dzieciństwa i młodości. Nie uważa jednak, że coś ją ominęło. "Przynajmniej nie zaczęłam palić i nie poznałam żadnych fałszywych przyjaciół" - napisała.
Dziewczyna opowiedziała też nieco o tym, jak wyglądał jej "zwykły" dzień z porywaczem. Jedli razem śniadanie, potem zajmowała się pracami domowymi, gotowała, oglądała telewizję i czytała. Pomieszczenie, w którym była więziona, urządzała wspólnie z porywaczem. Teraz podkreśla, że to był jej pokój i nie chce wystawiania go na widok publiczny.
Dziewczyna zdecydowanie odmawia odpowiedzi na pytania natury intymnej. Jej zdaniem, nikogo nie powinno to obchodzić. Na razie nie chce być przez nikogo indagowana. "Sama zdecyduję, kiedy nawiązać kontakt z dziennikarzami" - napisała.
pap, ss