Każdy bardziej świadomy człowiek, szczególnie jeśli jest rodzicem, stojąc dziś przed stoiskiem mięsnym w hipermarkecie, zastanawia się, z czego zostały zrobione te apetyczne parówki, jakie szkodliwe pierwiastki zawiera najbardziej różowa szynka, ile antybiotyków zje jego dziecko w kotlecie i w jaki sposób rozstała się z życiem krowa albo świnia, której mięso leży w ladzie chłodniczej. Wprawdzie w odpowiedzi na skandal mięsny ujawniony w telewizyjnym reportażu „Chore bydło kupię” minister rolnictwa i rozwoju wsi Jan Krzysztof Ardanowski ogłosił na Twitterze: „Jeżeli ktokolwiek w Polsce dla zysku, dla chęci wzbogacenia się, czyni szkodę wizerunkowi polskiej żywności, okazuje się łajdakiem i złodziejem, niech nie czuje się bezpiecznie. Każdy przypadek oszustwa będzie piętnowany i wypalany gorącym żelazem”, ale sceptyczna publiczność zachowała dystans. Podobnie jak wobec oświadczenia resortu, że „Zabezpieczone mięso zostało przebadane, nie stwierdzono zagrożeń biologicznych”.
Nie ma zagrożeń biologicznych, więc mięso z chorych krów, zabijanych w okrutny sposób nadaje się do spożycia? – Takie mięso jest szkodliwe dla konsumenta. Tyle że nie od razu poczujemy tego skutki – komentuje anonimowo hodowca krów, weterynarz i naukowiec, pracownik państwowej instytucji. – Podobnie mięso, w którym jest antybiotyk, albo wędlina która na każdym etapie jest ostrzykiwana wodą z chemicznymi substancjami, same w sobie nie są trucizną. Nikogo to nie zabije, nikt się od razu nie rozchoruje. Ale gdy kotlet na patelni śmierdzi apteką, trudno się łudzić, że substancje w nim zawarte nie przenikną do ludzkiego organizmu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.