Jaki jest bilans warszawskiego szczytu w sprawie Iranu? O konferencji pisze w tym wydaniu Jakub Mielnik, szef działu Zagranica. Wydaje się, że była niedoceniana. Ostatecznie okazała się wydarzeniem wysokiej rangi i pojawili się na niej przedstawiciele państw, które są lub mogą być naszymi ważnymi partnerami. Trwa np. historyczny proces, nie waham się użyć tych słów, dywersyfikacji dostaw ropy naftowej do Polski, kosztem Rosji. Państwa Bliskiego Wschodu odgrywają w nim ważną rolę, pisaliśmy o tym w poprzednim wydaniu (dostępne na Wprost.pl). W sprawie ulokowania szczytu w Polsce nie ma się co oglądać na krytyczne głosy z zagranicy. Ani też na nie obrażać. Nadeszły czasy czegoś, co nazywam płynną dyplomacją.
Zjawisko może nienowe, ale mam wrażenie, że we współczesnym świecie, przesyconym interakcjami, z lawiną wydarzeń, szczególnie wyraziste. Państwa w tym samym czasie nawiązują rozmaite sojusze w różnych ważnych sprawach. Traktowanie kogoś jako wyłącznie sojusznika, albo przeciwnika, jest błędem. Problemy związane ze szczytem pojawiły się z zupełnie nieoczekiwanej strony. Najpierw sekretarz stanu USA Mike Pompeo wygłaszał pochwały pod adresem Franka Bleichmana, funkcjonariusza stalinowskiego aparatu bezpieczeństwa. W przededniu pogrzebu Jana Olszewskiego.
Potem dziennikarka MSNBC wygłosiła skandaliczne słowa o powstaniu w getcie „przeciwko polskiemu i nazistowskiemu reżimowi”. Mieliśmy też wypowiedź Mike’a Pompeo nawiązującą do ustawy JUST (Justice for Uncompensated Survivors Today), zwanej „ustawą 447”, budzącą nad Wisłą kontrowersje. W zasadzie wymusza ona na sekretarzu stanu określone działania, tylko czy okazja była odpowiednia? Albo skupiamy się na multilateralnej konferencji, albo na sprawach bilateralnych. Jako ciekawostkę odnotowuję, że podczas samej konferencji wiceprezydent USA Mike Pence powiedział, że „irański reżim otwarcie nawołuje do kolejnego Holokaustu”. Było też zamieszanie wokół wypowiedzi premiera Izraela.
Trzeba nieustannie walczyć, aby Polacy byli kojarzeni z ofiarami II wojny światowej zamiast ze sprawcami. Trudno też o bardziej namacalny dowód znaczenia polityki historycznej. To napisawszy, dodam: cieszy mnie coraz bardziej widoczna militarna obecność USA w Polsce, działania Kremla są powodem do niepokoju. Co nie znaczy, że nie mamy z Rosjanami robić interesów. Płynna dyplomacja. Byle właściwie wyważyć priorytety. Na wydarzenia wokół konferencji polskie władze reagowały w różny sposób. Sądzę, że nie powinniśmy bać się własnego stanowiska i głosu, nawet w relacjach z USA. Jest taka granica w dyplomacji, za którą działania – albo zaniechania – oznaczają utratę twarzy, tak na zewnątrz, jak i w oczach własnych obywateli. A morale narodu jest ogromną wartością. Pozostaje kwestia ceny, jaką musimy zapłacić za sojusz z USA. Biorę pod uwagę również skrajny scenariusz: decydenci w Polsce dysponują taką wiedzą na temat zagrożeń, że gotowi są zaakceptować wiele. Na początku lutego na rosyjskie wieloletnie przygotowania do wojny zwrócił uwagę zajmujący się obronnością szwedzki instytut FOI. Pytanie, czy interesom Rosji sprzyjają ci, którzy przed nią ostrzegają, bo tak naprawdę nie ma się czego bać, czy też na korzyść Kremla działa uspokajanie nastrojów, bo usypia czujność? Mam nadzieję, że decydenci znają odpowiedź.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.