Gdy premier Beata Szydło ogłosiła, że po zamachach w Brukseli Polska nie przyjmie uchodźców, lewica znów zawyła. Poruszyło ją to, że szefowa rządu zachowuje się racjonalnie i stara się uchronić obywateli swojego kraju przed ewidentnym zagrożeniem, jakie nadciąga z Bliskiego Wschodu. Co prawda oni nazywają to uleganiem psychozie strachu i sprzyjaniem zamachowcom (właściwie trudno zrozumieć na czym ma polegać to sprzyjanie), ale ostatecznie chodzi przecież o coś innego. Bez napływu uchodźców lewica nie zyska sojusznika, który tak jak ona kwestionowałby panujący w Polsce ład kulturowy i wyznaniowy. A w obecnym porządku lewica nie bardzo ma czego w naszym kraju szukać.
Kolejne zamachy czy dzielnice europejskich miast wyjęte spod państwowej jurysdykcji pokazują, że eksperyment multikulti się nie powiódł. Nie tylko nie prowadzi do asymilacji przybyszów z krajów muzułmańskich, ale wywołuje nierozwiązywalne napięcia społeczne, w których poczucie niższości ludzi o ciemniejszym odcieniu skóry wywołuje frustrację, a potem agresję. To, co stało się w Europie, obrazują nie tylko zamachy, ale też patrole wojska na spokojnych ulicach francuskich miast. Pozornie nic się nie zmieniło, a jednak, gdy trafia się na trzech facetów trzymających palce na spustach swoich pistoletów maszynowych, dostrzega się, że poczucie niepokoju zagościło tu na stałe. Nie ma się co oszukiwać. Za bezpieczeństwo obywatele będą musieli zapłacić głębszą inwigilacją.
Nie da się przecież przeszukać wszystkich wchodzących do kościołów, galerii handlowych, autobusów, pociągów czy metra. To sprawdziło się na lotniskach, ale są to obiekty szczególne. Jedyną możliwością ochronienia Europejczyków przed takimi tragediami, jaka ostatnio wydarzyła się w Brukseli, jest wyłapanie terrorystów, zanim obładują się materiałami wybuchowymi i ruszą w ostatnią drogę. I tu znów lewica wyje.
Jej zdaniem projekt polskiej ustawy antyterrorystycznej idzie za daleko. Ponieważ zakłada m.in. możliwość natychmiastowego wydalenia z kraju osoby podejrzanej o terroryzm. Będzie ona miała możliwość odwoływania się dopiero z zagranicy. Choć podobne regulacje obowiązują w innych europejskich krajach, nasi obrońcy wolności uznają takie rozwiązanie za zbyt radykalne.
Jeszcze większe emocje budzi konieczność rejestrowania wszystkich telefonów – nawet tych na karty. Choć dla przeciętnego obywatela nie powinno to mieć większego znaczenia, to dla domorosłych obrońców praw wolności urasta to do miana symbolu.
Jeśli rzeczywiście czegoś powinniśmy się nauczyć na cudzych błędach, to właśnie tego, że państwo może być skuteczne tylko wówczas, kiedy dysponuje wachlarzem działań rzeczywiście radykalnych. Oczywiście służby muszą być pod dokładną kontrolą instytucji demokratycznych, ale skala dzisiejszych zagrożeń wymaga specjalnych środków. Nie tylko werbalnych, ale rzeczywistych. Jakkolwiek to brutalnie zabrzmi, Unia Europejska będzie się zmieniać w wielkie państwo policyjne.
I tu kolejny paradoks. Najwięcej wolności będą jednak mieli obywatele tych krajów, którzy dziś w sposób bardzo zdecydowany powstrzymują inwazję ludzi pragnących narzucić nam swoją wiarę i kulturę. Im bardziej restrykcyjne będzie prawo zewnętrzne, tym więcej wolności w środku. ■
Państwo może być skuteczne tylko wówczas, kiedy dysponuje wachlarzem działań rzeczywiście radykalnych
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.