Kłopoty polskich stoczni mają podłoże polityczne, a nie ekonomiczne. W wyniku błędów popełnionych w negocjacjach akcesyjnych nasza gospodarka morska została poddana po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej twardym regułom wspólnotowego rynku. Tymczasem zintegrowana Europa od lat obdarza wyjątkową łaskawością Niemcy, naturalnego konkurenta Polski właśnie w przemyśle stoczniowym. Poenerdowskie stocznie istnieją tylko dlatego, że nie zakwestionowano ich subwencjonowania.
Dziś, kiedy polskim stoczniom chce się zabrać pomoc państwa, niemiecki przemysł morski w Wismarze, Rostocku, Stralsundzie i Peene-Werft ma się dobrze. Zlikwidowano zadłużenie stoczni, finansując inwestycje modernizacyjne, zapewniając dotacje na budowę statków proporcjonalnie do wielkości kontraktu. Ta sytuacja to nie tylko efekt sprawności Berlina, ale i zaniechań kolejnych polskich rządów w okresie przedakcesyjnym. Zamiast wynegocjować długoletnie okresy przejściowe dla polskich stoczni, Warszawa przez lata prowadziła politykę zagraniczną zgodną z interesem niemieckim. Warszawie nadal się wydaje, że unijna dyplomacja polega tylko na tworzeniu dobrej atmosfery.
Więcej o tym, jak uratowano stocznie niemieckie i jak topi się polskie w poniedziałkowym wydaniu „Wprost"
Więcej o tym, jak uratowano stocznie niemieckie i jak topi się polskie w poniedziałkowym wydaniu „Wprost"