Ci członkowie rodziny mieli tylko "lekkie objawy" - sprecyzował rzecznik.
Nawet gdyby się potwierdziło, że chodzi o groźną odmianę grypy, agent ochrony w żadnym momencie nie był wystarczająco blisko prezydenta, aby zachodziło ryzyko zarażenia - zapewnił.
Jak wyjaśnił Gibbs, ochroniarz, którego nazwiska nie podano, nie leciał do Meksyku samolotem prezydenta "Air Force One".
Był natomiast obecny przy kolacji roboczej Obamy z meksykańskimi parlamentarzystami w Narodowym Muzeum Archeologicznym, ale zawsze pozostawał w odległości większej niż 2 metry od prezydenta - dodał amerykański rzecznik.
Pozostali członkowie delegacji i osoby towarzyszące Obamie przechodzą obecnie badania.
Dziennik "Washington Post" cytuje wysokiego urzędnika Białego Domu, który potwierdza, że funkcjonariusz prawdopodbnie zaatakowany przez grypę jest członkiem ochrony prezydenta.
Jak dotąd, wykryto w USA 109 przypadków grypy wywołanej wirusem H1N1. W środę poinformowano o śmierci pierwszej ofiary tej choroby na terenie Stanów Zjednoczonych: w Houston zmarł niespełna dwuletni chłopiec, Meksykanin.ab, pap