Kristina zapisała w dzienniku, że pierwszy strzał padł już w pięć minut po zebraniu się dzieci w klasie. Jakaś kobieta krzyczała: "Napad na szkołę". Zamaskowani mężczyźni skonfiskowali nauczycielom telefony komórkowe i torebki.
"Zrywali nam kolczyki z uszu i łańcuszki z krzyżykami z szyi" - zapamiętała dziewczynka. Wśród zakładników byli nie tylko pierwszoklasiści, lecz także niemowlęta. Wszystkich zaprowadzono do sali gimnastycznej, w której od razu położono ładunki wybuchowe. Miny leżały też w skrzynkach - razem 12 sztuk.
Z dziennika 13-latki wynika, że warunki, w jakich przebywali zakładnicy, pogarszały się z dnia na dzień. Pierwszego dnia terroryści dawali przetrzymywanym pić, pozwalali im wstawać i chodzć do toalety. Drugiego dnia było jeszcze picie, ale pozwolenia na pójście do toalety udzielane były rzadziej. "Powiedzieli, że kto będzie krzyczał, tego zastrzelą" - zapisała dziewczynka. Zapamiętała też, że dorosłych mężczyzn terroryści odprowadzali na bok i rozstrzeliwali.
Trzeciego dnia w szkole pojawił się były prezydent Inguszetii. Mówił zakładnikom, żeby się nie bali. Powtarzał: "Nie bójcie się, uratujemy was".
Kristina zapamiętała, że jej siostra wypytywała mamę: "Kiedy wreszcie przyjdzie nasz prezydent i wyprowadzi nas?"
"Ponieważ nasz prezydent nie przyszedł, zabili moją siostrę i mam teraz tylko mamę i tatę" - napisała dziewczynka.
ss, pap