Zachodnia proza kampusowa jest zabawna i ironiczna, polska - skłania do samobójstwa Prawdziwe życie i prawdziwa sztuka funkcjonują tylko w kampusie. Od wieków - takie hasło można przeczytać na wielu amerykańskich uniwersytetach. Zespół R.E.M. narodził się w studenckim miasteczku Athens w stanie Georgia.
Założyciele legendarnego The Doors byli kumplami z kalifornijskiego uniwersytetu, a twórcy Pink Floyd - z Politechniki Londyńskiej. W kampusie powstały pierwsze pomysły George'a Lucasa i Stevena Spielberga oraz estetyka duńskiej Dogmy. Wreszcie, w kampusach narodziła się powieść uniwersytecka, jeden z najpopularniejszych gatunków współczesnej literatury. Jej twórcy - akademiccy wykładowcy, jak David Lodge, Malcolm Bradbury czy Kingsley Amis - należą do najchętniej czytanych w Polsce pisarzy. Wszystkie powieści Lodge'a, autora słynnej uniwersyteckiej trylogii "Zamiana", "Mały światek", "Fajna robota", stały się u nas bestsellerami. Podobnie było z powieściami Amisa, laureata Nagrody Bookera, który debiutował obrazoburczym "Jimem Szczęściarzem" - parodią życia akademików. W Polsce powieść kampusowa praktycznie nie istnieje, bo nikt nie potrafi zabawnie i zajmująco pisać o tym środowisku.
Światynia naukowych bufonów
Powieść uniwersytecka jest specjalnością Anglosasów. Wbrew pozorom nie jest to jednak nudna i przeintelektualizowana literatura. Życie w kampusie toczy się pomiędzy kolejnymi skandalami, romansami, na tle nieustającej balangi. Tytułowy mały światek z powieści Lodge'a to po prostu plotkarska wioska, tyle że zamieszkana przez naukowców. Są wśród nich alkoholicy, erotomani oraz intryganci, dla kariery gotowi podłożyć świnię każdemu. Dwulicowość i świętoszkowatość akademików obnaża też Tom Sharpe, autor satyrycznego cyklu o pechowym wykładowcy literatury.
Stałym elementem kampusowej prozy jest zabawa, a twórcy tych powieści, choć jako profesorowie potrafią się bawić literackimi konwencjami, piszą prostym językiem. Właśnie dlatego ich błyskotliwe i zabawne utwory cieszą się uznaniem zarówno masowego czytelnika, jak i wymagającej krytyki. Prof. Piotr Śliwiński, literaturoznawca, uważa, że powieść kampusowa to idealna literatura środka, której u nas brakuje. "Spis cudzołożnic" Jerzego Pilcha czy "Złoty pelikan" Stefana Chwina to tylko namiastki tego gatunku. Czy nasi akademicy gardzą powieścią popularną, czy może ich własny żywot jest tak nieatrakcyjny, że nie ma o czym pisać? I jedno, i drugie. Głównym problemem jest jednak to, że polska nauka i poczucie humoru to dwa bieguny. "Jeśli profesor w ogóle sięga po pióro, to z zamiarem spłodzenia co najmniej 'Pana Tadeusza'" - ironizuje Jarosław Klejnocki, pisarz i wykładowca.
W Polsce nie ma literatury kampusowej także z powodu strachu. Są to zazwyczaj powieści z kluczem, a ich bohaterów łatwo rozpoznać. Takimi powieściami są na przykład "Polak mały w Azji Mniejszej" Andrzeja Zieniewicza czy wydany niedawno "Horror academicus" Witolda Mackiewicza - obie obnażają uniwersyteckie układy. Problemem jest to, że zazwyczaj polscy nauczyciele akademiccy nie mają za grosz dystansu do siebie, swojej twórczości naukowej, a także do własnego napuszonego języka. Każda próba odkłamania akademickich pozorów jest zgodnie traktowana jako kalanie własnego gniazda.
Literatura wymiotna
Na Zachodzie autoironia jest jedną z cnót środowiska akademickiego. Nie ma tam również istniejącego u nas dystansu między profesorami a studentami. Dlatego przyjaźń nauczyciela i ucznia jest popularnym motywem literatury kampusowej, a także filmu ("Buntownik z wyboru", "Piękny umysł"). Kino spopularyzowało też "Cudownych chłopców" Michaela Chabona, a "Fajna robota" Davida Lodge'a stała się kanwą serialu BBC, uznanego za najlepszy brytyjski serial roku. W Polsce powstał serial o akademiku - "Pokój 107", przerażająco nieudolny w porównaniu z amerykańskim sitcomem "Trzecia planeta od Słońca" czy serialem "Beverly Hills 90210".
Za oceanem kampusy stanowią wymarzoną scenerię dla popularnych gatunków: od młodzieżowych komedii ("Wieczny student") po thrillery ("Krzyk 2"). Polska rzeczywistość akademicka sama w sobie jest dreszczowcem i kabaretem w jednym. Stąd kiepskie komedie w stylu "E=mc2" Olafa Lubaszenki - historia żałosnego naukowca, który pisze gangsterowi doktorat. Gdzie mu do bohatera "Lolity" Nabokowa, nie mówiąc o awanturniczym Indianie Jonesie. Dlatego symbolem polskiego humanisty pozostaje Adaś Miauczyński z "Dnia świra", zdegenerowany potomek szlachetnych bohaterów kina moralnego niepokoju.
Postacie z kampusowych powieści i filmów są zwykle lustrzanymi odbiciami autorów. W Polsce nie byłaby to literatura rozrywkowa, lecz raczej wywołująca samobójcze odruchy. I odruch wymiotny - z powodu zadęcia i nudy.
Światynia naukowych bufonów
Powieść uniwersytecka jest specjalnością Anglosasów. Wbrew pozorom nie jest to jednak nudna i przeintelektualizowana literatura. Życie w kampusie toczy się pomiędzy kolejnymi skandalami, romansami, na tle nieustającej balangi. Tytułowy mały światek z powieści Lodge'a to po prostu plotkarska wioska, tyle że zamieszkana przez naukowców. Są wśród nich alkoholicy, erotomani oraz intryganci, dla kariery gotowi podłożyć świnię każdemu. Dwulicowość i świętoszkowatość akademików obnaża też Tom Sharpe, autor satyrycznego cyklu o pechowym wykładowcy literatury.
Stałym elementem kampusowej prozy jest zabawa, a twórcy tych powieści, choć jako profesorowie potrafią się bawić literackimi konwencjami, piszą prostym językiem. Właśnie dlatego ich błyskotliwe i zabawne utwory cieszą się uznaniem zarówno masowego czytelnika, jak i wymagającej krytyki. Prof. Piotr Śliwiński, literaturoznawca, uważa, że powieść kampusowa to idealna literatura środka, której u nas brakuje. "Spis cudzołożnic" Jerzego Pilcha czy "Złoty pelikan" Stefana Chwina to tylko namiastki tego gatunku. Czy nasi akademicy gardzą powieścią popularną, czy może ich własny żywot jest tak nieatrakcyjny, że nie ma o czym pisać? I jedno, i drugie. Głównym problemem jest jednak to, że polska nauka i poczucie humoru to dwa bieguny. "Jeśli profesor w ogóle sięga po pióro, to z zamiarem spłodzenia co najmniej 'Pana Tadeusza'" - ironizuje Jarosław Klejnocki, pisarz i wykładowca.
W Polsce nie ma literatury kampusowej także z powodu strachu. Są to zazwyczaj powieści z kluczem, a ich bohaterów łatwo rozpoznać. Takimi powieściami są na przykład "Polak mały w Azji Mniejszej" Andrzeja Zieniewicza czy wydany niedawno "Horror academicus" Witolda Mackiewicza - obie obnażają uniwersyteckie układy. Problemem jest to, że zazwyczaj polscy nauczyciele akademiccy nie mają za grosz dystansu do siebie, swojej twórczości naukowej, a także do własnego napuszonego języka. Każda próba odkłamania akademickich pozorów jest zgodnie traktowana jako kalanie własnego gniazda.
Literatura wymiotna
Na Zachodzie autoironia jest jedną z cnót środowiska akademickiego. Nie ma tam również istniejącego u nas dystansu między profesorami a studentami. Dlatego przyjaźń nauczyciela i ucznia jest popularnym motywem literatury kampusowej, a także filmu ("Buntownik z wyboru", "Piękny umysł"). Kino spopularyzowało też "Cudownych chłopców" Michaela Chabona, a "Fajna robota" Davida Lodge'a stała się kanwą serialu BBC, uznanego za najlepszy brytyjski serial roku. W Polsce powstał serial o akademiku - "Pokój 107", przerażająco nieudolny w porównaniu z amerykańskim sitcomem "Trzecia planeta od Słońca" czy serialem "Beverly Hills 90210".
Za oceanem kampusy stanowią wymarzoną scenerię dla popularnych gatunków: od młodzieżowych komedii ("Wieczny student") po thrillery ("Krzyk 2"). Polska rzeczywistość akademicka sama w sobie jest dreszczowcem i kabaretem w jednym. Stąd kiepskie komedie w stylu "E=mc2" Olafa Lubaszenki - historia żałosnego naukowca, który pisze gangsterowi doktorat. Gdzie mu do bohatera "Lolity" Nabokowa, nie mówiąc o awanturniczym Indianie Jonesie. Dlatego symbolem polskiego humanisty pozostaje Adaś Miauczyński z "Dnia świra", zdegenerowany potomek szlachetnych bohaterów kina moralnego niepokoju.
Postacie z kampusowych powieści i filmów są zwykle lustrzanymi odbiciami autorów. W Polsce nie byłaby to literatura rozrywkowa, lecz raczej wywołująca samobójcze odruchy. I odruch wymiotny - z powodu zadęcia i nudy.
Więcej możesz przeczytać w 2/2004 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.