Dno dna” – tak komentowano ubiegłotygodniowy mecz Legii Warszawa z irlandzkim Dundalkiem kilka minut po jego zakończeniu. Awans wymęczony. Wygrany tak naprawdę już na początku sierpnia. W szwajcarskim Nyonie, gdzie odbyło się losowanie ostatniego rywala warszawskiego klubu przed awansem do Ligi Mistrzów. Mogli trafić na najlepsze kluby Chorwacji, Danii, Izraela, Irlandii. A trafili na Dundalk, czyli po prostu najsłabszego z najsłabszych. Ich lewy obrońca jest na co dzień elektrykiem. Inny piłkarz po treningach zajmuje się sprzedażą mięsa. Asystent trenera montuje maszyny do lodów. Legioniści to zawodowi piłkarze. A we wtorek pokazali, że na boisku potrafią być jak Dundalk. Czyli tak, jakby w piłkę grać nie umieli. Już nie pastwiąc się nad stylem gry mistrza Polski, Legia dostała się w zeszłym tygodniu do raju. Piłkarskiego, bo po raz pierwszy od 20 lat polska drużyna zagra w najważniejszych klubowych rozgrywkach piłkarskich w Europie. I finansowego, bo za awans do Ligi Mistrzów Legia zgarnie w sumie 15,34 mln euro. W przeliczeniu na złotówki (ok 65 mln) premia za ten awans to więcej niż cały budżet Lecha Poznań. Pieniądze wysyłają warszawski klub w biznesowy kosmos. Za sterami tej rakiety siedzi Dariusz Mioduski, główny właściciel Legii Warszawa. Absolwent prawa na Harvardzie zaczynał od składania kanapek w McDonaldzie. Potem zarządzał wielomiliardowym majątkiem Jana Kulczyka. Dzisiaj pokazuje najbogatszym Polakom, jak z nierentownego klubu robi się maszynkę do zarabiania pieniędzy.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.