Entuzjastycznie podszedłeś do pomysłu, by wydarzenia z Wołynia pokazać na ekranie?
Smarzowskiemu się nie odmawia. Wojtek robi dzisiaj najlepsze filmy w Polsce. Do tego jego kino dotyka najbardziej bolesnych polskich traum i cały czas ewoluuje pod każdym względem, zwłaszcza formalnym. Wystarczy porównać „Pod Mocnym Aniołem” z „Drogówką” i „Domem złym”.
Jednak żaden z jego ostatnich filmów nie był filmem historycznym i to o międzynarodowych odniesieniach, który może się odbić szerokim echem na Ukrainie.
Rok temu na festiwalu „Most” w Słubicach spotkałem się z ambasadorem Ukrainy, panem Andrijem Deszczycią. Powiedziałmi wprost, że wie doskonale, iż po premierze „Wołynia” wybuchnie skandal w jego kraju. Następnie usłyszałem, że on sam na ten film bardzo czeka i dobrze, że on powstaje, bo Ukraińcy powinni się skonfrontować z prawdą o Wołyniu. Uznać to, co się stało, za fakt i próbować to rozliczyć historycznie. Ambasador poinformował mnie wtedy, że powstała wspól na polsko-ukraińska komisja niezależnych politycznie historyków do badania tego, co dokładnie się tam wydarzyło. Wszystkie akta zgromadzone w IPN zostaną udostępnione stronie ukraińskiej i vice versa. Niestety, parę miesięcy temu od pani Ewy Siemaszko, wybitnej badaczki historii Polaków na Wołyniu w czasie II wojny światowej – polecam jej znakomitą monografię: „Ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich na ludności polskiej Wołynia 1939-1945” – dowiedziałem się, że rzeczywistość nie wygląda tak różowo i wciąż nie mamy pełnego dostępu do akt znajdujących się w Kijowie. Czyli to czego się najbardziej obawiałem, stało się faktem. Polityka wygrała z prawdą.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.