Brytyjczycy proponują uczciwszy i bardziej demokratyczny model integracji niż tandem niemiecko-francuski Jacques Delors, pierwszy przewodniczący Komisji Europejskiej, który serdecznie nie znosił Margaret Thatcher, apelował w czasach jej rządów do brytyjskiej lewicy: "Jeśli chcecie alternatywy dla masowego bezrobocia i ataków na klasę robotniczą, podpiszcie się pod moją wizją Europy". Tony Blair podpisał się jednak pod wizją Żelaznej Damy i dobrze na tym wychodzi. Jeśli unia ma pokonać obecne problemy, jak kiedyś Wielka Brytania, to najwyższy czas, żeby tak samo postąpili liderzy w innych krajach
Brytyjczycy zbudowali najsilniejszą i najbardziej dynamiczną gospodarkę na kontynencie, utrzymując wzrost gospodarczy - obecnie dwukrotnie wyższy niż w państwach strefy euro - niezależnie od tego, czy rządziła prawica, czy lewica. Jeśli unia chce w ogóle przetrwać, nie mówiąc już o odgrywaniu znaczącej roli w świecie w obliczu rosnącej potęgi Chin i Indii, to jak najszybciej powinna przyjąć brytyjski model rozwoju. Słowem: najwyższy czas na brytanizację Unii Europejskiej. Przejęcie przez Londyn formalnego przewodnictwa w unii od 1 lipca będzie dobrą okazją do brytanizacji wspólnoty. Rzecznik brytyjskiego premiera zapowiedział, że będzie on nalegał na liberalne reformy gospodarcze w UE, które - jak sądzi oponent Blaira, francuski prezydent Jacques Chirac - zostały odrzucone przez Francuzów w referendum konstytucyjnym. Dwa dni po referendum Chirac obiecał obronę Bastylii "modelu socjalnego" przeciw ekspansji anglosaskiego "drapieżnego liberalizmu". - To tylko pogłębi problemy Francji - przewiduje Aurore Wanlin, pochodząca z Francji ekspertka londyńskiego Centre for European Reform. Jej zdaniem, francuskiej klasie politycznej trudno się pogodzić z tym, że rozszerzonej UE jest dziś bliżej do koncepcji brytyjskich niż do przebrzmiałych idei francusko-niemieckich.
Oś przegranych
Francja i Niemcy nie są już w stanie odgrywać roli lokomotywy integracji europejskiej. Nie znajdą się bowiem wagony, które chciałyby się do niej doczepić. Były premier Hiszpanii Jose Maria Aznar nazywa tandem francusko-niemiecki "osią przegranych". Przywódcy obu tych krajów nadal jednak nie pojmują, co się dzieje, uznając się za pępek Europy. Tymczasem to głównie z powodu Francji i Niemiec cała unia pogrąża się w gospodarczej stagnacji i zostaje podważone zaufanie do wspólnej waluty europejskiej. Państwa te bezkarnie naruszyły jej fundament, gwałcąc zasady tzw. paktu stablizacyjnego, choć same ustanowiły go, by dyscyplinować innych. Słowem - Francja i Niemcy nie nadają się już na przewodników europejskiego stada, bo zatraciły poczucie kierunku, w jakim powinno ono podążać. Konstatacja tego faktu nie jest wyrazem fobii antyniemieckich czy antyfrancuskich. Gdy tylko te dwa europejskie kolosy przestaną się poruszać na glinianych nogach, mogą znów być przykładem dla innych. Duży może więcej tylko wtedy, gdy inni chcą go naśladować. Z tego powodu roli lokomotywy integracji nie są w stanie przejąć inne, poza Wielką Brytanią, duże państwa europejskie. Włochy "The Economist" określił mianem "chorego człowieka Europy". Podniosły się tam głosy o potrzebie rezygnacji z euro i powrotu do lira. Postulują to m.in. dwaj ministrowie obecnego rządu. Hiszpanie wyeliminowali się z gry po objęciu rządów przez Jose Luisa Rodrigueza Zapatero. Madryt stał się piewcą zbankrutowanego "modelu socjalnego" Europy, a Warszawa jest zbyt słaba gospodarczo, by aspirować do przywództwa.
Latarnia antysklerozy
Jeśli zrezygnujemy z brytanizacji, grozi nam euroskleroza podobna do tej, jaką Europa przeżywała w latach 70., w dekadzie dwóch wielkich kryzysów naftowych. To pod naciskiem Wielkiej Brytanii - a wbrew usiłowaniom Francji - udało się utrącić kandydaturę Guya Verhofstadta na szefa Komisji Europejskiej i wybrać na to miejsce Jose Manuela Barroso. Komisja zyskała tym samym zwolennika liberalnych zmian i proatlantykiego kursu w polityce zagranicznej zamiast kustosza "starej Europy", jakim byłby belgijski polityk. W momencie kryzysu konstytucyjnego Tony Blair jako jedyny - dotychczas - przywódca unijny wykazał się umiejętnością trzeźwego osądu wydarzeń. Tylko on stwierdził, że po referendach we Francji i Holandii trzeba dostrzec nie tylko zagrożenia, ale i szanse, jakie się pojawiły. Blair nie zamierza brnąć w skazany na klęskę proces ratyfikacji projektu eurokonstytucji. Zamiast tego nawołuje do debaty, której życzą sobie wyborcy - przede wszystkim o gospodarce. Szef brytyjskiej dyplomacji Jack Straw mówił po ogłoszeniu decyzji o odłożeniu na półkę projektu eurokonstytucji: "Unia Europejska musi stawić czoło siłom globalizacji w sposób, który będzie najlepszy dla prosperity, zatrudnienia i dobrobytu". Wprawdzie we Francji sam Chirac straszył wyborców inwazją anglosaskiego liberalizmu, ale wiele wskazuje na to, że i tam narasta przekonanie, iż nie taki diabeł straszny, jak go malują. Nicolas Sarkozy, minister spraw wewnętrznych w nowym rządzie i główny rywal Chiraca, uważa, że najlepszy model społeczny to taki, który przynosi wzrost zatrudnienia, "a więc nie taki, jak nasz" - dodaje. Tygodnik "L`Express" umieścił w ubiegłym miesiącu na okładce Tony`ego Blaira, pytając w tytule, dlaczego jemu się udaje. Pismo zauważa, że Blair uczynił swój kraj bogatszym i dzięki temu wygrał kolejne wybory, podczas gdy Francja, Niemcy i Włochy pogrążają się w stagnacji, a ich liderzy tracą zaufanie. Jeden z liderów chadeckich, Wolfgang Schaźble, twierdzi, że jeśli CDU reformami w Niemczech zdoła otworzyć drogę dla reform Sarkozy`emu, to Europa zyska środki, by znów iść do przodu. Brytyjskie przywództwo w unii sprzyjałoby umocnieniu tych tendencji. Podczas gdy francuscy politycy straszyli wyborców inwazją tanich polskich hydraulików i tureckich imigrantów, Londyn lobbował na rzecz otwarcia rynku usług w UE, czego domagała się też Polska. Blair nalega na ograniczenie pomocy publicznej dla nie radzących sobie firm i sektorów i będzie mocno wspierał działania Komisji Europejskiej także dążącej do tego celu. Rząd brytyjski uznał, że "politycy nie produkują samochodów" i zdecydował się na poświęcenie firmy samochodowej Rover - jednego z symbolów brytyjskiej gospodarki. Na taki racjonalny z punktu widzenia ekonomii krok nie stać dziś bodaj żadnego innego rządu w Europie, a został on podjęty w samym szczycie kampanii wyborczej, która decydowała o trzeciej kadencji Blaira!
Pogrzeb socjalnej Europy
Londyn nie dopuści do harmonizacji podatków, która zniszczyłaby gospodarki nowych państw członkowskich unii. Dąży też do ograniczenia, a może nawet likwidacji wspólnej polityki rolnej, pochłaniającej ponad połowę unijnego budżetu. Prof. Richard Baldwin, współpracownik Centre for European Policy Studies, przekonuje, że spór o CAP, zawieszony na czas referendum we Francji ze względów taktycznych, wybuchnie teraz z nową siłą przy okazji targów o budżet. Brytyjczycy proponują uczciwszy, bardziej przejrzysty i demokratyczny model integracji, niż robi to tandem niemiecko-francuski. Brytyjska koncepcja sprzyja też geopolitycznym interesom Polski. Po pierwsze, Londyn stawia na podtrzymanie więzów transatlantyckich, a nie na konfrontację Brukseli z Waszyngtonem. Po drugie, Francja i Niemcy próbują zastopować rozszerzanie unii (zwłaszcza o Turcję, z którą negocjacje mają się rozpocząć w październiku), podczas gdy Wielka Brytania je popiera. Z punktu widzenia Polski perspektywa integracji Ukrainy, a w przyszłości także Białorusi, ma pierwszorzędne znaczenie. Po referendach we Francji i Holandii opinie brytyjskie są słuchane w Europie z coraz większą uwagą. Przystępując do remontu unii, Wielka Brytania może liczyć na poparcie większości nowych państw członkowskich, na przychylność krajów skandynawskich, Holandii, Portugalii i Irlandii. Wszystkie one są bardziej zainteresowane wzrostem gospodarczym i redukowaniem barier dla handlu niż pogłębianiem integracji politycznej. Z tego powodu Jan Peter Balkenende, premier Holandii, odrzucił propozycję udziału w spotkaniu na szczycie z Chirakiem i Schroederem. Zaprezentowana w ostatnich dniach przez polski rząd, a zapowiadana na szczycie w Arras przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego reorientacja polityki polskiej w stronę francusko-niemiecką i atak na Wielką Brytanię jest więc działaniem rozmijającym się z dobrze pojętymi interesami Polski i Europy.
Oś przegranych
Francja i Niemcy nie są już w stanie odgrywać roli lokomotywy integracji europejskiej. Nie znajdą się bowiem wagony, które chciałyby się do niej doczepić. Były premier Hiszpanii Jose Maria Aznar nazywa tandem francusko-niemiecki "osią przegranych". Przywódcy obu tych krajów nadal jednak nie pojmują, co się dzieje, uznając się za pępek Europy. Tymczasem to głównie z powodu Francji i Niemiec cała unia pogrąża się w gospodarczej stagnacji i zostaje podważone zaufanie do wspólnej waluty europejskiej. Państwa te bezkarnie naruszyły jej fundament, gwałcąc zasady tzw. paktu stablizacyjnego, choć same ustanowiły go, by dyscyplinować innych. Słowem - Francja i Niemcy nie nadają się już na przewodników europejskiego stada, bo zatraciły poczucie kierunku, w jakim powinno ono podążać. Konstatacja tego faktu nie jest wyrazem fobii antyniemieckich czy antyfrancuskich. Gdy tylko te dwa europejskie kolosy przestaną się poruszać na glinianych nogach, mogą znów być przykładem dla innych. Duży może więcej tylko wtedy, gdy inni chcą go naśladować. Z tego powodu roli lokomotywy integracji nie są w stanie przejąć inne, poza Wielką Brytanią, duże państwa europejskie. Włochy "The Economist" określił mianem "chorego człowieka Europy". Podniosły się tam głosy o potrzebie rezygnacji z euro i powrotu do lira. Postulują to m.in. dwaj ministrowie obecnego rządu. Hiszpanie wyeliminowali się z gry po objęciu rządów przez Jose Luisa Rodrigueza Zapatero. Madryt stał się piewcą zbankrutowanego "modelu socjalnego" Europy, a Warszawa jest zbyt słaba gospodarczo, by aspirować do przywództwa.
Latarnia antysklerozy
Jeśli zrezygnujemy z brytanizacji, grozi nam euroskleroza podobna do tej, jaką Europa przeżywała w latach 70., w dekadzie dwóch wielkich kryzysów naftowych. To pod naciskiem Wielkiej Brytanii - a wbrew usiłowaniom Francji - udało się utrącić kandydaturę Guya Verhofstadta na szefa Komisji Europejskiej i wybrać na to miejsce Jose Manuela Barroso. Komisja zyskała tym samym zwolennika liberalnych zmian i proatlantykiego kursu w polityce zagranicznej zamiast kustosza "starej Europy", jakim byłby belgijski polityk. W momencie kryzysu konstytucyjnego Tony Blair jako jedyny - dotychczas - przywódca unijny wykazał się umiejętnością trzeźwego osądu wydarzeń. Tylko on stwierdził, że po referendach we Francji i Holandii trzeba dostrzec nie tylko zagrożenia, ale i szanse, jakie się pojawiły. Blair nie zamierza brnąć w skazany na klęskę proces ratyfikacji projektu eurokonstytucji. Zamiast tego nawołuje do debaty, której życzą sobie wyborcy - przede wszystkim o gospodarce. Szef brytyjskiej dyplomacji Jack Straw mówił po ogłoszeniu decyzji o odłożeniu na półkę projektu eurokonstytucji: "Unia Europejska musi stawić czoło siłom globalizacji w sposób, który będzie najlepszy dla prosperity, zatrudnienia i dobrobytu". Wprawdzie we Francji sam Chirac straszył wyborców inwazją anglosaskiego liberalizmu, ale wiele wskazuje na to, że i tam narasta przekonanie, iż nie taki diabeł straszny, jak go malują. Nicolas Sarkozy, minister spraw wewnętrznych w nowym rządzie i główny rywal Chiraca, uważa, że najlepszy model społeczny to taki, który przynosi wzrost zatrudnienia, "a więc nie taki, jak nasz" - dodaje. Tygodnik "L`Express" umieścił w ubiegłym miesiącu na okładce Tony`ego Blaira, pytając w tytule, dlaczego jemu się udaje. Pismo zauważa, że Blair uczynił swój kraj bogatszym i dzięki temu wygrał kolejne wybory, podczas gdy Francja, Niemcy i Włochy pogrążają się w stagnacji, a ich liderzy tracą zaufanie. Jeden z liderów chadeckich, Wolfgang Schaźble, twierdzi, że jeśli CDU reformami w Niemczech zdoła otworzyć drogę dla reform Sarkozy`emu, to Europa zyska środki, by znów iść do przodu. Brytyjskie przywództwo w unii sprzyjałoby umocnieniu tych tendencji. Podczas gdy francuscy politycy straszyli wyborców inwazją tanich polskich hydraulików i tureckich imigrantów, Londyn lobbował na rzecz otwarcia rynku usług w UE, czego domagała się też Polska. Blair nalega na ograniczenie pomocy publicznej dla nie radzących sobie firm i sektorów i będzie mocno wspierał działania Komisji Europejskiej także dążącej do tego celu. Rząd brytyjski uznał, że "politycy nie produkują samochodów" i zdecydował się na poświęcenie firmy samochodowej Rover - jednego z symbolów brytyjskiej gospodarki. Na taki racjonalny z punktu widzenia ekonomii krok nie stać dziś bodaj żadnego innego rządu w Europie, a został on podjęty w samym szczycie kampanii wyborczej, która decydowała o trzeciej kadencji Blaira!
Pogrzeb socjalnej Europy
Londyn nie dopuści do harmonizacji podatków, która zniszczyłaby gospodarki nowych państw członkowskich unii. Dąży też do ograniczenia, a może nawet likwidacji wspólnej polityki rolnej, pochłaniającej ponad połowę unijnego budżetu. Prof. Richard Baldwin, współpracownik Centre for European Policy Studies, przekonuje, że spór o CAP, zawieszony na czas referendum we Francji ze względów taktycznych, wybuchnie teraz z nową siłą przy okazji targów o budżet. Brytyjczycy proponują uczciwszy, bardziej przejrzysty i demokratyczny model integracji, niż robi to tandem niemiecko-francuski. Brytyjska koncepcja sprzyja też geopolitycznym interesom Polski. Po pierwsze, Londyn stawia na podtrzymanie więzów transatlantyckich, a nie na konfrontację Brukseli z Waszyngtonem. Po drugie, Francja i Niemcy próbują zastopować rozszerzanie unii (zwłaszcza o Turcję, z którą negocjacje mają się rozpocząć w październiku), podczas gdy Wielka Brytania je popiera. Z punktu widzenia Polski perspektywa integracji Ukrainy, a w przyszłości także Białorusi, ma pierwszorzędne znaczenie. Po referendach we Francji i Holandii opinie brytyjskie są słuchane w Europie z coraz większą uwagą. Przystępując do remontu unii, Wielka Brytania może liczyć na poparcie większości nowych państw członkowskich, na przychylność krajów skandynawskich, Holandii, Portugalii i Irlandii. Wszystkie one są bardziej zainteresowane wzrostem gospodarczym i redukowaniem barier dla handlu niż pogłębianiem integracji politycznej. Z tego powodu Jan Peter Balkenende, premier Holandii, odrzucił propozycję udziału w spotkaniu na szczycie z Chirakiem i Schroederem. Zaprezentowana w ostatnich dniach przez polski rząd, a zapowiadana na szczycie w Arras przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego reorientacja polityki polskiej w stronę francusko-niemiecką i atak na Wielką Brytanię jest więc działaniem rozmijającym się z dobrze pojętymi interesami Polski i Europy.
Więcej możesz przeczytać w 24/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.