Jakie jest pana najważniejsze wspomnienie z sierpnia 1980 r.?
Moment tuż przed rozpoczęciem strajku w Stoczni Gdyńskiej. Jechałem ze Stoczni Gdańskiej, która strajkowała, z misją rozpoczęcia strajku solidarnościowego w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni. To był mój pierwszy dzień pracy w tym zakładzie. Nie znałem tam nikogo.
Mimo to doprowadził pan do strajku. Jak to się stało, że ludzie w ogóle chcieli pana słuchać?
Sam do końca nie wiem, jak mi się udało tego dokonać. W Stoczni Gdyńskiej pracowało 12 tys. ludzi. Większość to Kaszubi, którzy ciągle mieli w pamięci masakrę 1970 r. A gówniarz w nowiutkim kombinezonie roboczym, który namawia ludzi do rewolucji, był w tamtych czasach uważany za prowokatora. Ale przyniosłem ze sobą ulotki ze Stoczni Gdańskiej, z żądaniem przywrócenia do pracy ludzi zwolnionych za działalność polityczną. Na tych ulotkach były trzy nazwiska: Lecha Wałęsy, Ani Walentynowicz i moje. Zostałem zwolniony razem z Anią w styczniu 1980 r. Dzięki tej ulotce ludzie wiedzieli, kim jestem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.