Po stronie opozycji króluje na razie jeden pomysł – przełożyć wybory. Rzecz w tym, że PiS, przynajmniej na razie, nie zamierza się na to zgodzić. – Jeżeli będzie trzeba trzy razy więcej pieniędzy na wybory, to i tak je zorganizujemy – mówi sztabowiec Andrzeja Dudy. W ubiegłym tygodniu posłanka Koalicji Obywatelskiej Klaudia Jachira, z zawodu satyryczka, wyjątkowo nielubiana przez Zjednoczoną Prawicę za żarty z Jarosława Kaczyńskiego, katastrofy smoleńskiej i innych świętości prawicy, niespodziewanie napadła na kandydatów opozycji, że nie mają pomysłu, jak się prezentować w dobie koronawirusa. Jachira stwierdziła, że Małgorzata Kidawa-Błońska, zamiast nagrywać dziwaczne orędzia, siedząc przy zakurzonym biurku, powinna zająć się czymś pożytecznym, np. wyprowadzaniem psów starszym sąsiadom narażonym na cięższy przebieg choroby w razie zakażenia. A Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi podpowiedziała, że jako lekarz przydałby się w służbie zdrowia walczącej z koronawirusem. Dzięki temu – zdaniem Jachiry – oboje zostaliby zauważeni przez opinię publiczną.
Opozycja bez pomysłów
Dobre rady to najbardziej wkurzająca rzecz pod słońcem, ale w jednej sprawie można Jachirze przyznać rację – sztabom kandydatów opozycyjnych brakuje dobrych pomysłów na prowadzenie kampanii w nadzwyczajnych warunkach. Zamiast tego wolą utyskiwać, że Andrzej Duda, jako urzędujący prezydent, ma szansę prezentować się w mediach, a na dodatek jeździ po Polsce i spotyka się z rozmaitymi służbami walczącymi z epidemią. I w ten sposób de facto prowadzi kampanię.
Inni rzecz jasna też mogą ją prowadzić, mimo zmienionych warunków. Małgorzata Kidawa-Błońska, kandydatka Koalicji Obywatelskiej, ma niezłą akcję banerową. Niektórzy politycy twierdzą, że lepszą niż prezydent Andrzej Duda. Władysław Kosiniak-Kamysz, kandydat Koalicji Polskiej, też wykupił billboardy w kilku dobrych miejscach. Ale poza billboardami i akcjami internetowymi mało kto ma pomysł, jak się promować. Nie można organizować spotkań z wyborcami, na co byli nastawieni wszyscy kandydaci, siadła dystrybucja ulotek i plakatów.
– Kosiniak-Kamysz jest bezradny, jego siłą jest mobilizacja wyborców w terenie czyli spotkania z ludźmi, a te się nie odbywają. Zatem Władek siedzi w Warszawie, nie ma z czym wystąpić, bo przeciwko rządowi nie uchodzi, a nic innego się nie przebija do opinii publicznej, zaś jego kampania leży – mówi polityk związany z Koalicją Polską.
Sztab Roberta Biedronia zorganizował studio telewizyjne, w którym kandydat nagrywa filmy. Ich punktem odniesienia jest panująca epidemia. – Bo nic innego teraz ludzi nie interesuje – twierdzi sztabowiec Biedronia. Zatem kandydat lewicy nagrywa i wrzuca do internetu rozmowy dotyczące problemów społeczeństwa. Przykładowo w czwartek w ubiegłym tygodniu Biedroń rozmawiał z Markiem Belką, byłym premierem, ministrem finansów i prezesem NBP, na temat pakietu kryzysowego zaprezentowanego przez rząd. Filmy cieszą się sporą popularnością, niektóre mają nawet po 100 tys. wyświetleń. I to jest zręczne wykorzystanie faktu, że większość ludzie zamknięta w domach konsumuje treści dostępne w internecie.
Biedroń ma jednak inny problem. Gdy premier zwołał telekonferencję z liderami partyjnymi to udał się na nią Adrian Zandberg, szef partii Razem, bo merytorycznie jest dużo lepiej przygotowany do dyskusji o sprawach gospodarczo-społecznych niż Biedroń. Co charakterystyczne w imieniu Koalicji Obywatelskiej w konferencji brał udział Borys Budka, szef PO, a nie kandydatka na prezydenta Kidawa-Błońska. Z tego samego powodu co w przypadku kandydata lewicy.
W najgorszej sytuacji, według nieoficjalnych informacji, jest kandydat niezależny Szymon Hołownia. Przede wszystkim zebrał na kampanię zaledwie około miliona złotych, a liczył na trzykrotnie więcej. Zatem nie ma środków na prowadzenie kampanii i raczej trudno przypuszczać, że je zdobędzie, gdy ludzie zaczynają martwić się o swój byt. Po drugie poparcie dla niego systematycznie spada. Średnie notowania z ostatnich dwóch tygodni wynosi 6 proc., co daje mu przedostatnie miejsce wśród badanych kandydatów. Na ostatnim miejscu jest kandydat Kon
federacji narodowiec Krzysztof Bosak. – Słaba zbiórka podcięła sztabowi Hołowni skrzydła – mówi polityk opozycji.
Dla Hołowni przesunięcie wyborów nie jest wcale dobrym rozwiązaniem, bo niewielka pula pieniędzy, która dysponuje, nie pozwala mu na prowadzenie długiej kampanii. Mimo to Hołownia jak cała opozycja je st za przełożeniem wyborów.
Gesty desperacji
W PiS na razie nikt nie chce słyszeć o odłożeniu wyborów w czasie. Zwłaszcza, że opozycja chciałaby, aby odbyły się wczesną jesienią, a wtedy prawdopodobnie kryzys wywołany zamrożeniem gospodarki z powodu epidemii sięgnie apogeum. Spadek nastrojów społecznych spowodowanych zapaścią gospodarczą może odbić się na popularności kandydata obozu rządzącego. Zatem opozycja, choć tego nie artykułuje, chciałaby w ten sposób zwiększyć swoje szanse wyborcze, przeprowadzając wybory właśnie wtedy. Tyle, że nie wie jak zmusić do tego PiS.
Wymyślono co prawda tzw. opcję atomową czyli wycofanie się wszystkich kandydatów opozycji z wyścigu prezydenckiego. Gdyby na placu boju pozostał tylko jeden kandydat, Andrzej Duda to wybory prezydenckie i tak trzeba by rozpisać na nowo.
– Nie wierzę, że to się uda – mówi spokojnie Adam Bielan, rzecznik prasowy sztabu Andrzeja Dudy.
Zjednoczona Prawica upiera się przy wyborach 10 maja. Oficjalnie podpiera się terminami konstytucyjnymi. – Kadencja prezydenta Dudy mija 6 sierpnia, każde przekroczenie terminu oznacza narażenie się na zarzut, że łamiemy konstytucję – mówi Bielan.
Wiadomo jednak, że obóz Zjednoczonej Prawicy, choć tego nie artykułuje, liczy, iż problemy gospodarcze wtedy jeszcze nie będą tak silnie odczuwalne, żeby ludzie odwrócili się od prezydenta. Na razie poparcie dla niego stale rośnie i już pojawiły się pierwsze sondaże pokazujące, że może wygrać wybory prezydenckie w pierwszej turze.
– Jeżeli 5 maja nie będziemy mieć sytuacji takiej, jaka dziś panuje w Lombardii, to te wybory się odbędą, mamy zapewnienia Krajowego Biura Wyborczego, że zorganizuje wybory – mówi zdecydowanie sztabowiec Andrzeja Dudy.
A jaka sytuacja panowała w Lombardii gdy rozmawialiśmy ze sztabowcami o scenariuszach politycznych? Ponad 16 tysięcy zakażeń i około 1700 zmarłych. Wygląda na to, że obóz rządzący jest gotowy na wszystko.
Rzecz w tym, że w czasach koronawirusa, gdy właściwie niczego nie wiadomo na pewno, obie rachuby mogą okazać się błędne. Tak samo termin 10 maja może być zły dla prezydenta Dudy, jeżeli pierwsza fala kryzysu gospodarczego uderzy w społeczeństwo z większą mocą niż można się było tego podziewać jak i jesienny – dla opozycji, jeżeli np. pod jej naciskiem wybory zostaną przełożone, a epidemia się nie skończy albo rząd opanuje problemy gospodarcze i tylko na tym zyska.
Dlaczego zatem opozycja domaga się przełożenia wyborów?
– Bo wszystkie plany im się zawaliły – mówi polityk związany z opozycją.
I nie chodzi mu o to, że nie można prowadzić kampanii. Politycy opozycji liczyli, że Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej wyda ostry wyrok w sprawie legalności Krajowej Rady Sądownictwa i Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego. Krótko mówiąc TSUE miał orzec, że niektórzy sędziowie nie są sędziami i to miało dać paliwo do organizowania masowych demonstracji przeciwko obozowi rządzącemu.
– A teraz nie wiadomo, czy wyrok w ogóle zapadnie w najbliższym czasie, a jeżeli nawet, to na demonstrację w sprawie sądów nikt nie przyjdzie, bo szaleje epidemia. Nie da się podgrzać atmosfery w sytuacji, gdy ludzie martwią się o przetrwanie, zatem jedyny pomysł to jest zmuszenie władz do przesunięcia wyborów np. poprzez wycofanie się z wyścigu wszystkich kandydatów opozycji – mówi nasz rozmówca.
Polityk związany z Koalicją Polską uważa jednak, że jeżeli Marek Jakubiak, były poseł Kukiz15, który nie raz zdradzał swoją sympatię do obozu rządzącego, zdoła zebrać wymagane 100 tys. podpisów i zostanie pełnoprawnym kandydatem na prezydenta, to jest mało prawdopodobne, że razem z opozycją zdecyduje o rezygnacji z wyborów. Niektórzy uważają, że start Jakubiaka w ogóle jest po części inspirowany przez PiS, właśnie jako obrona przed tzw. opcją atomową.
– Na to opozycja już nie ma odpowiedzi – mówi nasz rozmówca.
I dodaje: „Myślę, że jeżeli mimo wszystko wybory prezydenckie odbędą się 10 maja, to opozycja w geście desperacji może wezwać do ich bojkotu, co skończy się niską frekwencją i wygraną Dudy, z której prezydent nie będzie się cieszył. Partie opozycyjne zaś zyskają argument, że obecna władza nie ma demokratycznego mandatu. Ale Pałac Prezydencki pozostanie w rękach Zjednoczonej Prawicy”.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.