To odważny plan, który ma zapobiec utracie miejsc pracy, bankructwom, zamykaniu zakładów oraz zmniejszaniu przychodów przedsiębiorców. Być może to najpoważniejsza próba, z jaką mierzy się Polska w XXI wieku – mówił w zeszłą środę premier Mateusz Morawiecki przedstawiając propozycje tzw. tarczy antykryzysowej. Pakietu rozwiązań, które mają uchronić polską gospodarkę przed zapaścią. To 212 mld zł, aż 10 proc. PKB. Żeby uzmysłowić sobie, ile to pieniędzy, wystarczy wspomnieć, że nasz kraj od wejścia do UE wydał podobną kwotę na wybudowanie i utrzymanie wszystkich dróg krajowych. Może się jednak okazać, że te setki miliardów złotych to i tak za mało, żeby uchronić sektory, które najmocniej odczuły stan zagrożenia epidemicznego. Na drugim biegunie są z kolei branże, które wcale nie potrzebują rządowej pomocy, bo pandemia tylko nakręca ich biznes.
Na tarczy
Nie zarabiają prawnicy, bo do końca kwietnia zamknięto sądy. Nie zarabiają restauratorzy, bo nie działają lokale gastronomiczne. Nie zarabiają pracownicy teatrów, bo nie ma spektakli. Nie zarabiają dentyści, bo pacjenci odwołują wizyty. Branża rozrywkowa przestała istnieć. Sportowcy mają odwołane zawody. Piosenkarze śpiewają pod prysznicem, bo anulowano koncerty. Nie ma konferencji. Nie pracują galerie handlowe. Pozamykano wiele kiosków, więc gazety mają kłopot z dystrybucją. Autokary biur turystycznych stoją na parkingach. Autobusy komunikacji miejskiej jeżdżą puste, bo ludzie wolą przemieszczać się własnymi samochodami. Zawalił się rynek kryptowalut. Tanieje złoty. Światowe giełdy świecą na czerwono.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.