Po co pani pomaganie? Kim by pani była, gdyby nie założyła pani Fundacji „Mimo Wszystko”?
Byłabym tym, kim jestem. Miałabym 67 lat, nadal bym pracowała w teatrze, ze studentami w Akademii Sztuk Teatralnych, prowadziłabym Salon Poezji, no i pomagałabym komu mogę, odruchowo, czasem niezbyt mądrze i chaotycznie.
Co to są za odruchy?
Głupio mi wciąż o tym mówić. Dla mnie to oczywista sprawa. Wychowałam się w domu, w którym pomaganie było czymś normalnym. Tak jak się oddycha, je i robi siusiu, tak samo pomaga się komuś, kto potrzebuje pomocy. Nikt mi też nie mówił: „masz być dobra”. Moja mama po prostu taka była, a ja na nią patrzyłam od urodzenia. Chciałam być taka jak ona. Byłam pewna, że wszystkie matki takie są. Jak ktoś leżał na ulicy, pochylała się nad nim, niezależnie, czy był pijany i brudny, czy trzeźwy i czysty. Jak pies był przywiązany do budy, to szła do niego i jeśli ktoś wołał: „Może być wściekły”, ona mówiła: „Jak to wściekły? On się przecież dusi”. I rozluźniała mu obrożę. Powtarzała: „Małgosiu, w każdym jest dobro”. Mówiła do mnie: „Małgosiu”. Czasem nie rozumiałam, jakie dobro jest w panu, który bije panią na Plantach. A mama tłumaczyła, że i jego można uratować. Z kolei mój ojciec, ścisły umysł, inżynier lotnik, wszystko umiał robić własnymi rękami. Zrobił mamie pralkę, piekarnik, odkurzacz. Zostałam wychowana w pewności, że to ode mnie zależy, w jakiej rzeczywistości będę żyć. Jak czegoś potrzebujesz, nie żądaj tego, tylko staraj się zrobić sama.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.