Joanna i Rafał Pasztelańscy
Kilka tysięcy złotych, a niekiedy kilka papierów, które ktoś bezmyślnie wyrzucił do kosza, uznając za nieistotne. Cena życia policjantów bywa niewielka. Ginęli, bo ktoś poskąpił marnej stówy na dodatkowy magazynek. Bo jedyna broń, jaką mieli, co i rusz się zacinała. Bo jedyne dwie kamizelki kuloodporne wydawano tylko na specjalne okazje. A potem była rozpacz, pogrzeby z honorami i pośmiertne awanse. Okazywało się, że jednak można kupić nowy sprzęt, zmodyfikować przepisy, zorganizować szkolenia. Że zmiany są na wyciągnięcie ręki.
MAREK ZGINĄŁ JAKO PIERWSZY
Dostał chwilę po wyjściu z radiowozu. A potem już poleciało seriami. Napastnicy celowali jak do tarczy strzelniczej. Chwilę później podeszli i dobili. Był 2 maja 1992 r. Marek Sienicki, starszy policjant Kompanii Pogotowia Policyjnego i Patrolowania Komendy Rejonowej Policji w Bytomiu, poniósł śmierć na miejscu. Służył zaledwie dwa lata. Nie był przygotowany na strzelaninę. W 1992 r. nikt w patrolu nie był. Zwłaszcza w Bytomiu. Przecież to nie Chicago, tylko spokojny polski Śląsk, gdzie największym wykroczeniem była bójka podczas libacji alkoholowej. Dla Sienickiego miał to być patrol zastępczy. Tej majowej nocy powinien siedzieć przy telefonie w dyżurce. W ostatniej chwili jednak zamienił się dyżurami z kolegą i razem z policjantem Zbigniewem Wierzbą ruszył na patrol do centrum. Nuda, pół nocy nic się nie działo. Ale kilkanaście minut po trzeciej nad ranem na głównym skrzyżowaniu pojawiło się dwóch młodych mężczyzn. Jeden z nich miał przewieszoną przez ramię dużą torbę turystyczną. I czapkę, i rękawiczki, chociaż noc była niemal letnia. Wierzba był dobrym gliną, potrafił wyczuć ściemę. Ale wtedy, tej majowej nocy, coś poszło nie tak. Mężczyźni dali dyla za zaparkowaną nyskę. Tam wyjęli z torby dwa pistolety maszynowe PM, zwane peemami.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.