Na przełomie starego i nowego roku z nabrzmiałego wrzodu na mapie wielkich problemów świata zaczęła sączyć się ropa. Nie chodzi jednak o ropę naftową, choć tej w Iranie jest pod dostatkiem. Niemal 40 lat rządów konserwatywnych mułłów kompletnie wyczerpało zwykłych obywateli. Tysiące ludzi, którzy wyszli na ulice niemal każdego większego miasta, domagały się już nie tylko obalenia teokracji, jak podczas poprzednich wystąpień antyrządowych, ale po prostu pracy i chleba. Padły strzały, byli zabici i ranni. Jak donosiły opozycyjne źródła, na ulice wyszli też policyjni prowokatorzy, demolując samochody i witryny sklepów, żeby obarczyć winą za wandalizm protestujących. Pozbawione centralnego przywództwa manifestacje po kilku dniach wygasły, co nie znaczy, że za jakiś czas nie wybuchną znów i z nową siłą. Okazało się bowiem, że po brutalnym zdławieniu wielomiesięcznych opozycyjnych protestów w roku 2009 opór wobec reżimu wcale nie wygasł. Przeciwnie, na ulice zamiast wielkomiejskiej elity wyszła małomiasteczkowa biedota, wielkomiejski proletariat i młodzież, stanowiąca największą armię bezrobotnych w Iranie. A przecież nie tak to miało wyglądać. Manifestacje zaczęły się od starannie wyreżyserowanego przez ajatollahów wiecu w Meszhedzie, drugim co do wielkości mieście Iranu. Zorganizował go Ebrahim Raisi i trudno go podejrzewać o opozycyjne sympatie.
Raisi jest uczniem i protegowanym samego wielkiego ajatollaha Chamenei, w którego rękach zbiegają się wszystkie sznurki władzy w Iranie. Wiosną zeszłego roku Raisi przegrał rywalizację o prezydenturę z uchodzącym za liberała Hasanem Rouhani i teraz w imieniu konserwatywnych mułłów postanowił obarczyć go winą za postępującą zapaść irańskiej gospodarki. Wiec w Meszhedzie wymierzony był przeciwko ogłoszonym przez prezydenta pod koniec roku podwyżkom cen paliwa i żywności. Konserwatyści, którzy zorganizowali tę ustawkę, nie przewidzieli, że szybko obróci się ona przeciwko nim. Od protestów w 2009 r. władze ściśle monitorują internet i sieci społecznościowe. Jednak w równoległym do teokracji świecie, w którym żyje większość Irańczyków, kluczowym narzędziem komunikacji nie są filtrowane sieci społecznościowe, tylko prosty komunikator, instalowany w telefonach o nazwie Telegram. Aplikacja świetnie radzi sobie nawet przy sztucznie spowolnianej prędkości przesyłu danych i jest odporna na monitoring, dlatego używa jej na codzień 40 z 45 mln irańskich internautów. To za pośrednictwem Telegramu wieść o zorganizowanej przez ajatollahów manifestacji w Meszhedzie rozlała się po kraju. Jej starannie przygotowany propagandowy przekaz, mówiący: prezydent Rouhani to nieudacznik, odpowiedzialny za biedę i bezrobocie w Iranie, kompletnie się rozmył. Zostało tylko meritum problemu: powszechne zmęczenie nieudolnymi, skorumpowanymi rządami konserwatywnego muzułmańskiego kleru, który wpędził w nędzę jeden z najbardziej zasobnych w ropę i gaz krajów świata.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.