James Hamblin
Światowa Organizacja Zdrowia klasyfikuje światło słoneczne jako czynnik rakotwórczy. Może się to wydawać dziwne: w końcu zależy od niego życie na Ziemi. Podejście to jest dobrym przykładem na to, w jaki sposób traktujemy wszystko, co wnika do naszych organizmów i z nich wychodzi.
wania ultrafioletowego ma charakter ciągły”, – powie ktoś. No dobrze, zgoda, podział na A i B pochodzi z podręczników, w których tradycyjnie tak właśnie dzieli się długości światła słonecznego, ale w istocie są one tym samym: energią szkodliwą dla naszej skory. W klasycznym ujęciu UV-B uchodziło za „zły” rodzaj promieniowania, najczęściej kojarzony z oparzeniami słonecznymi i nowotworami skóry, ale późniejsze badania powiązały z nimi również typ A. Krem przeciwsłoneczny chroni przed promieniami typu A i B tylko wtedy, gdy na etykiecie znajdują się słowa „szerokie spektrum” albo inna stosowna informacja. Promieniowanie rozrywa łańcuchy RNA i DNA w obrębie komórek, co może oczywiście prowadzić do powstawania zmian nowotworowych. Komórki najczęściej są w stanie pozbyć się uszkodzonych kwasów nukleotydowych. Proces ten wzbudza stan zapalny, który nazywamy oparzeniem słonecznym. To, co nam wydaje się oparzeniem, jest w istocie działaniem organizmu chroniącym nas przed nowotworem. Mimo to ludzkie organizmy potrzebują światła słonecznego do prawidłowego funkcjonowania. Bez niego mięśnie wiotczeją, a ciała się wykrzywiają. Ludzka skóra tylko pod wpływem światła słonecznego jest zdolna produkować prehormon (substancję, która po przekształceniu staje się hormonem) znany jako witamina D. Gdybyśmy chcieli jeszcze bardziej skomplikować swój stosunek do światła
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.