Ledwie się zaczęło lato i nastał czas wyboru urlopowych lektur, nadeszła wiadomość, że 27 czerwca zmarł Harlan Ellison. Nie wiadomo dlaczego w Polsce nie był on pisarzem tak popularnym, jak w innych krajach, ale to się pewnie zmieni, bo śmierć Ellisona zbiegła się z wydaniem pierwszego tomu jego najlepszych opowiadań. Uważany jest za mistrza literackiej krótkiej formy w dziedzinie fantastyki naukowej i horroru. Guru SF Isaac Asimov – autor wielu klasycznych dzieł tego gatunku i twórca tzw. praw robotyki – napisał kiedyś, że „Harlan jest gigantem wśród ludzi pod względem odwagi, waleczności, wymowy, dowcipu, czaru, inteligencji – pod każdym względem oprócz wzrostu”. Trudno rozstrzygnąć, czy Asimov miał na myśli tylko Ellisona jako człowieka, czy też przy okazji przewrotnie scharakteryzował uprawiany przez niego gatunek literacki. Bo dobre opowiadanie może i powinno być gigantem pod wieloma względami: użytego języka, „wymowy, dowcipu, czaru, inteligencji – pod każdym względem oprócz”… objętości. I ta ostatnia cecha stawia je w trudnej sytuacji na księgarskim rynku opanowanym przez opasłe powieści i powieściowe cykle, które są – moim zdaniem – odpowiedzią literatury na niezwykłe powodzenie w ostatnich latach ambitnych wielosezonowych seriali. Pisarze uświadomili sobie, że w kulturze szybkich zmian jej odbiorcy tęsknią jednak za wielowątkowymi opowieściami, w których można się zatopić i dryfować przez wiele dni, śledząc rozciągnięte w czasie losy bohaterów. Opowiadanie to – jeśli się trzymać tych wodnych, rozlewnych odniesień – zaczerpnięty z szerokiego nurtu narracji łyk, krótki wgląd w zdarzenia, które mają początek gdzieś poza tym, co pokazuje opowiadanie w jednej czy najwyżej kilku scenach.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.