Czuję, że rok 2012 wreszcie uporządkuje wartość produktów, do których dotąd nie przywiązywaliśmy zbytniej wagi. Jestem przekonana, że w roku tym docenimy wreszcie polskiego ziemniaka, którego powszechnie używamy, ale o którym nie mamy tak naprawdę zielonego pojęcia. Sporo w tym winy producentów i sprzedawców, którzy za nic mając nasze podniebienia, zazdrośnie strzegą informacji o klasyfikacji, pochodzeniu, a czasem nawet gatunku sprzedawanych ziemniaków. Marzy mi się prosty system naklejek na kartoflanych opakowaniach, na których czarno na białym napisane będzie, że te ziemniaki nadają się świetnie na kluski, te na purée, te z kolei znakomite będą ugotowane w mundurkach i podane z odrobiną zimnego masła. Gdybyśmy wiedzieli, co kupujemy, używalibyśmy tego znacznie częściej; używalibyśmy rozsądniej, bardziej świadomie. Przestalibyśmy wreszcie unikać ziemniaków i niesłusznie przypisywać im niezdrowy wpływ na naszą wagę. Pełna informacja o produkcie dałaby nam przyzwolenie na częstsze umieszczanie go w naszym codziennym menu, bo wiedzielibyśmy, że ziemniak jest potrawą niskokaloryczną, zawierającą całe bogactwo zdrowych bioaktywnych substancji, a sztuka ich wydobycia zależy wyłącznie od sposobu przygotowania potrawy. Ziemniaki podane z dobrym wędzonym boczkiem na pewno do najlżejszych potraw nie należą, ale już podlane zsiadłym mlekiem i posypane świeżo siekanym koperkiem raczej krzywdy nam nie zrobią.
O zsiadłym mleku możemy za to w 2012 roku jedynie pomarzyć. Nie będziemy mieli z czego go przygotować, bo najlepsze i jedynie słuszne zsiadłe przygotować można wyłącznie z niepasteryzowanego (przez co w Unii Europejskiej nielegalnego) mleka.
W miejsce radości ze zsiadłego mleka w upalne dni przyjdzie nam pękać z dumy i nie posiadać się z zachwytu nad polską gęsią owsianą z Kołudy spod Inowrocławia. Od lat wygrywamy nią na świecie, a ja zaczynam się przekonywać, że i w Polsce mamy zadatki na to, żeby ją bezgranicznie pokochać. Wiemy już, że nie podnosi cholesterolu, że nie jest tłusta, choć żadna z niej anorektyczka. Zaczynamy wiedzieć, jak ją przyrządzać, żeby zachwycała zapachem, smakiem i wyglądem.
Kolejnym niedocenianym produktem, który zrobi karierę w 2012 r., będzie burak. To zapomniane, lekceważone i po wielokroć wyśmiewane warzywo jest bowiem esencją smaku ziemi, a odpowiednio przygotowane jest esencją smaku Polski, jakkolwiek patetycznie to brzmi. To, że tak bardzo go nie doceniamy, jest znów ciężką winą producentów i sprzedawców, którzy nagminnie wciskają nam buraki pastewne w nadziei, że skoro są tanie, to będzie nam wszystko jedno. W takich burakach smaku jest niewiele. Prawdziwy, dojrzały, kapiący słodyczą burak jest aż czarny po przekrojeniu, a przygotowany z niego umiejętnie barszcz potrafi jak kojący syrop przelewać nam się do ust. Właśnie w takim buraku zakochamy się w nowym roku i jestem pewna, że zakochamy się w nim od pierwszego wejrzenia.
Bardzo bym chciała, żeby podobnie było z dziczyzną, choć na to chyba jeszcze ciut za wcześnie. Niedawno w pięciogwiazdkowej restauracji kelner zapytał mnie, czy życzę sobie zjeść żywego jelenia, czy może wolę starą sarnę. Myślałam, że umrę. Nie, nie życzę sobie starych saren ani tym bardziej żywych jeleni. Wolę mięso skruszałe, odpowiednio dojrzałe i pachnące lasem. Dziczyzny nie można podawać świeżo po uboju, bo jest wtedy twarda i zupełnie niesmaczna. Tu nic się nie poradzi, trzeba sporo czasu i umiejętności, żeby jelenina nabrała odpowiedniego smaku i charakteru. Co ciekawe, Polacy doskonale o tym wiedzą, dlatego polska dziczyzna nader często gości na europejskich stołach, sprzedawana za granicę za okrągłe sumy we wspólnej walucie. W Polsce wciąż jest to mięso niesprawiedliwie omijane, również przez szefów kuchni.
Wszystkiego najsmaczniejszego w nowym roku!
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.