Nieuprawniony. Tak jednym słowem można podsumować wyrok francuskiej Rady Stanu wydany 26 sierpnia w sprawie zakazu noszenia na plaży burkini wprowadzonego przez władze gminy Villeneuve-Loubet. Rada to najwyższy organ sądowniczy w kraju, a jego wyrok jest niepodważalny, tym bardziej cieszy więc zwolenników swobód obywatelskich, zwłaszcza że sędziowie nie zostawili na przepisie suchej nitki: „Zakaz grozi poważnym i bezprawnym uderzeniem w fundamentalne wolności, takie jak wolność przemieszczania się, wolność sumienia i wolność osobista”, napisali w uzasadnieniu. Ich zdaniem nie znaleziono dowodów potwierdzających, że zakładanie przez ludzi określonych strojów do kąpieli naraża na szwank porządek publiczny i wymaga regulacji prawnej. Liga Praw Człowieka, na której wniosek rozpatrywano sprawę, nie kryje satysfakcji.
– Decyzja będzie precedensem. Zakaz stanowił zamach na wolność wyznania, a mer nie miał prawa jej ograniczać – oświadczył Patrice Spinosi, pełnomocnik francuskiej organizacji. Przypomniał też, że pozostałe miasta powinny także się do niej zastosować. Ale nie zastosują. Decyzja Rady dotyczy jedynie Villeneuve-Loubet, dlatego w innych śródziemnomorskich kurortach, które wprowadziły zakaz, nadal za noszenie na plaży burkini grozi grzywna 38 euro, a samorządowcy ani myślą zmieniać dopiero co ustanowionego prawa. Spór szybko przerodził się w dyskurs polityczny. Pod pozorem plażowego stroju toczy się dyskusja o laicką tożsamość Francji podszyta pytaniem o to, jak integrować muzułmanów.
Wojna na argumenty
O burkini zrobiło się głośno, gdy zakaz ich noszenia na plaży wprowadził mer Cannes David Lisnard. W uzasadnieniu decyzji stwierdził, że delegalizuje przywdziewanie uniformu będącego „symbolem islamskiego ekstremizmu”. W równie niedyplomatycznym tonie wypowiedział się jeden z jego zastępców, mówiąc, że burkini „nawiązuje do ruchów terrorystycznych, z którymi jesteśmy w stanie wojny”. W ciągu kilku dni śladem Cannes poszło kilkanaście innych kurortów na Lazurowym Wybrzeżu. Na nic zdały się tłumaczenia, że burkini nie ma nic wspólnego z ultrakonserwatywną burką, lecz jest współczesną wariacją stroju, który pozwala muzułmańskim kobietom na nieskrępowane ruchy w czasie plażowania. Ba, jak zapewnia projektantka burkini Aheda Zanetti, która pierwszy strój uszyła w 2004 r., aż 40 proc. jej klientek stanowią niemuzułmanki, a strój można znaleźć już w sklepach Marks & Spencer. Kupują go zachodnie kobiety, które cierpią na różne choroby skóry.
Nie pomogło
– Plaże, tak jak inne miejsca publiczne, muszą być wolne od wywołujących konflikt żądań religijnych – przekonuje premier Francji Manuel Valls, który popiera zakaz.– Burkini to nie jest nowy rodzaj kostiumu kąpielowego ani nowa moda. To demonstracja projektu politycznego, przejaw kontrspołeczeństwa opartego na zniewoleniu kobiet. To wyraz przekonania, że kobiety są z natury nieczyste i rozwiązłe, i powinny być od stóp do głów zakrywane. To nie jest zgodne z wartościami Republiki – tłumaczy polityk. Dyskusja o strojach plażowych przeznaczonych dla religijnych kobiet staje się coraz ostrzejsza. W sporze o to, czy wolno muzułmankom nosić na plaży burkini, doszło bowiem do konfliktu trzech wartości: wolności, świeckości państwa i równości obywateli, czyli fundamentów, na których opiera się Republika Francuska. – Spór o burkini to w gruncie rzeczy spór o francuską tożsamość. Bez względu na poglądy należy rozpatrywać go w szerszym kontekście niż tylko obyczajowy. Cała sytuacja skłania nas do ponownego zdefiniowania pojęcia francuskości – mówi dr Barbara Kunz z Francuskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (IFRI). – Po raz kolejny wraca sprawa laickości państwa, co jest zagwarantowane w naszej konstytucji. Należy jednak pamiętać, że gdy zasada laickości była definiowana, dotyczyła przede wszystkim Kościoła katolickiego. Dzisiaj problem dotyczy roli i miejsca islamu – tłumaczy ekspertka w rozmowie z „Wprost”. Niechęć do manifestowania religijności to we Francji tradycja. W 1905 r. nastąpił tu oficjalny rozdział Kościoła od państwa. Przez kolejne dekady Francuzi systematycznie ograniczali możliwość publicznego manifestowania wiary. Wówczas katolickiej. Od drugiej połowy XX w. do Francji zaczęły jednak napływać tysiące imigrantów z krajów islamskich, którzy stworzyli tu najliczniejszą, kilkunastomilionową mniejszość muzułmańską w Europie. To rzesza ludzi, którzy domagają się poszanowania ich wolności. I tak po Kościele katolickim na drodze do laickości państwa stanął islam. W 2010 r.
Sarkozy jako pierwszy prezydent w Europie zakazał wychodzenia na ulice z zakrytą twarzą, co zdelegalizowało nikaby i burki, zasłaniające prawie całe ciało kobiety. Wyrok potwierdził w 2014 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka. W sporze nie chodzi tylko o strój, lecz o to, w jaki sposób ma przebiegać integracja muzułmanów. Z badań wynika, że dwie trzecie Francuzów postrzega burkini jako manifestację religijną i polityczną, która niesie z sobą odrzucenie współczesnego modelu społecznego Francji, opartego na wolności i doktrynalnie rozumianej świeckości państwa. Głos ulicy brzmi jednoznacznie: jeśli imigranci nie potrafią się zaadaptować, powinni odejść! Dyskusja na temat praw muzułmanów we Francji stała się szczególnie drażliwa po atakach islamistycznych: w Paryżu, Nicei i Saint-Étienne-du-Rouvrayw Normandii. W sensie prawnym sprawa burkini jest oczywista, bo od wyroków Rady Stanu nie ma odwołania, ale środowisko sędziowskie nie jest jednomyślne. Zanim skarga trafiła do Rady Stanu, identyczna sprawa dotycząca zakazu w Cannes była rozpatrywana przez sąd administracyjny w Nicei. Wówczas sędzia poparł zakaz, odwołując się przy tym do przepisów o świeckości państwa, które zabraniają, „aby przekonania religijne brały górę nad wspólnymi zasadami regulującymi stosunki między organami publicznymi a osobami prywatnymi”. W uzasadnieniu napisano, że w kontekście obowiązującego stanu wyjątkowego i w związku z niedawnymi zamachami „noszenie charakterystycznego stroju, innego niż zwykły kostium kąpielowy, może być interpretowane jako coś więcej niż tylko zwykła oznaka religijności”. Odpowiedź na pytanie, jak ma się zakaz do równości i wolności osobistej, nie padła.
Quo Vadis Francjo?
Stosunek do burkini to obok walki z terroryzmem główny motyw rozkręcającej się kampanii wyborczej we Francji. Przed wyborami prezydenckimi w kwietniu politycy wszystkich opcji chcą zaskarbić sobie poparcie tłumu domagającego się ograniczenia praw imigrantów. Rozłam widać nawet w gronie rządzących socjalistów. – Prawo zakazujące noszenia na plażach burkini wywołuje napięcia wewnętrzne i jest nieefektywne – powiedział minister spraw wewnętrznych, Bernard Cazeneuve. Ale premier Manuel Valls je popiera. W samorządach linie podziałów ideowych zacierają się jeszcze bardziej. Zakazy wprowadzają merowie z opozycyjnej partii Republikanie, a socjaliści przyklaskują prawicy. Franćois Hollande zdaje się grać na przeczekanie. Jeden z najgorzej ocenianych prezydentów w historii Francji chyba się cieszy, że uwaga opinii publicznej nie skupia się na jego słabych sondażach, bo do tej pory to one były tematem debaty. Uaktywnił się za to Nicolas Sarkozy, który znów startuje w wyborach. – Mamy dziś do czynienia z tyranią mniejszości. Większość społeczeństwa musi się dostosowywać do mniejszości muzułmańskiej, która rości sobie prawa przeciwne naszym republikańskim wartościom. Proponuję wprowadzenie ustawy, która zakaże wszystkichwidocznych symboli religijnych nie tylko w szkołach, ale także na uniwersytetach, w administracji, a także w przedsiębiorstwach – zapowiada były prezydent na łamach „Le Figaro”. To spóźniona reakcja. Takie deklaracje od lat składa Marine Le Pen, szefowa radykalnie prawicowego Frontu Narodowego. To ona zyskuje najwięcej. Gdyby wybory odbyły się dziś, mogłaby liczyć na 27 proc. głosów. Nicolas Sarkozy traci do niej trzy punkty procentowe, a Franćois Hollande – aż dziesięć. „To z pewnością kwestia republikańskiej laickości, porządku publicznego, ale poza tym jest to istota Francji. Francja nie chowa ciała kobiety, nie ukrywa połowy swojej ludności pod mylącym i nienawistnym pretekstem wodzenia na pokuszenie jej drugiej połowy. Plaże francuskie to plaże Bardotki, a nie mrocznych upiorów” – napisała na blogu. Kartą muzułmańskich imigrantów będą grali wszyscy, choć trudno stwierdzić, czy w kwietniu Francuzi opowiedzą się bardziej za wolnością osobistą czy obroną laickości przed islamem. Ale spór o burkini przynosi dziś skutki odwrotne od zamierzonego. Najlepiej widać to na przykładzie radykalizujących się mniejszości muzułmańskich. Ale również popytu na burkini. – Ilekroć ktoś mówi coś złego o burkini, ich sprzedaż rośnie – mówi ich twórczyni Aheda Zanetti. Rzeczywiście, w ciągu dwóch tygodni internetowa sprzedaż wzrosła o 200 proc.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.