Czym byłaby historia sensacyjnej literatury bez tajemnych ksiąg, pisanych nieznanym nikomu szyfrem? Odpowiedź na to pytanie zawiera się m.in. w historii późnośredniowiecznego manuskryptu, który od setek lat rozbudza wyobraźnię specjalistów od tajnych kodów. Teraz jego zagadka nabiera nowego życia, bo bogato ilustrowany tom, przechowywany od kilkudziesięciu lat w bibliotece Uniwersytetu Yale, może wkrótce trafić pod strzechy. Prawa do publikacji jego dokładnych kopii zakupiło niewielkie hiszpańskie wydawnictwo Siloe, specjalizujące się w publikacji faksymili starych rękopisów. Z tym trafieniem pod strzechy to oczywiście przesada, bo Siloe zamierza wydać tylko 898 replik manuskryptu, a za każdy egzemplarz będzie sobie liczyć około 8 tys. euro, czyli ponad 30 tys. zł. Będzie to więc gratka wyłącznie dla zamożnych bibliofili. Chętnych jednak z pewnością nie zabraknie. Bo trudno dziś o bardziej intrygujący starodruk niż manuskrypt Wojnicza. A jego nazwa pochodzi nie od nazwiska autora, lecz od zesłańca syberyjskiego Michała Wojnicza – polskiego rewolucjonisty, blisko związanego z Józefem Piłsudskim.
Kolega Piłsudskiego
Jego udział w tej historii zaczyna się ponad sto lat temu. W roku 1912, jako znany londyński antykwariusz używający nazwiska Wilfrid M. Voynich, pojawia się w Villa Mondragone we Frascati pod Rzymem. Pałac jest wówczas siedzibą jezuickiego kolegium. Jezuici mają jednak problem z utrzymaniem ogromnego kompleksu budynków i po cichu wyprzedają część swoich zbiorów bibliotecznych. Zaś Wilfrid Voynich nie jest zwykłym antykwariuszem, ale barwną postacią ruchu rewolucyjnego z korzeniami sięgającymi zaboru rosyjskiego w Polsce. Urodzony na Kowieńszczyźnie jako Michał Wojnicz, herbu Abdaniec, karierę w partii Proletaryat u boku Ludwika Waryńskiego zaczynał pod pseudonimem Wilfrid. W tamtych czasach rewolucji nie prowadziło się przy kawiarnianych stolikach, tylko z bronią w ręku występując przeciwko carskiemu reżimowi. Wojnicz uczestniczył w próbie odbicia z warszawskiej cytadeli dwóch skazanych na śmierć partyjnych towarzyszy, ale wpadł w ręce carskiej ochrany i wylądował na Syberii – w buriackiej Tunce. Za towarzyszy zsyłki miał blisko dwie setki polskich księży, osadzonych tam od czasu powstania styczniowego, oraz młodego działacza rosyjskiej organizacji anarchistycznej Narodnaja Wola o nazwisku Józef Piłsudski. Ten trafił na Sybir razem ze starszym bratem Bronisławem. Wojnicz na tyle blisko zaprzyjaźnił się z przyszłym marszałkiem, że jeszcze na początku XX w. prowadził dla jego PPS-u archiwa dotyczące współpracy ludzi Piłsudskiego z japońskim wywiadem, wspierającym polskich wywrotowców w walce przeciwko caratowi (Japonia rywalizowała wtedy z Rosją o panowanie nad Mandżurią i syberyjskim Dalekim Wschodem). Zanim to nastąpiło, Michał Wojnicz zdążył zbiec z zesłania i przez Chiny przedostać się do Hamburga, a stamtąd do Londynu. Tam wpadł w środowisko rosyjskich działaczy Narodnej Woli, wśród których był Siergiej „Stiepniak” Krawczynski – anarchista ukrywający się w Anglii po zasztyletowaniu gen. Nikołaja Mieziencowa, szefa carskiej policji politycznej. Jedną z przyjaciółek Stiepniaka była Ethel Boole, znana wówczas lewicująca pisarka brytyjska, która szybko poślubiła polskiego konspiratora, umożliwiając mu uzyskanie brytyjskiego paszportu na nazwisko Wilfrid Michael Voynich. Wojnicz porzucił działalność rewolucyjną (nie licząc pośredniczenia w korespondencji między ludźmi Piłsudskiego a japońskim wywiadem) i zajął się handlem starodrukami, co po latach zaprowadziło go do jezuickiego kolegium we Frascati. Antykwariusz kupił tam 30 manuskryptów, ale tylko jeden z nich przykuł szczególnie jego uwagę. Był to niewielkich rozmiarów traktat, zapisany nieznanym nikomu alfabetem na delikatnym pergaminie z cielęcej skóry, bogato ilustrowany motywami roślinnymi i zawiłymi diagramami, składanymi na kilku kartach.
Prascy alchemicy
W tamtych czasach członkowie tajnych stowarzyszeń w równym stopniu fascynowali się Marksem i Bakuninem jak ezoteryką, alchemią i okultyzmem. Dla doświadczonego spiskowca, jakim niewątpliwie był Wojnicz, taka zdobycz jak tajemniczy manuskrypt była nie lada gratką. Problem w tym, że nie bardzo wiadomo było, o co w nim chodzi, kto go napisał i w jakim celu. Przez trzy lata polski antykwariusz badał rękopis na własną rękę, zanim w 1915 r. w Chicago zaprezentował go światu, zwracając się o pomoc w rozszyfrowaniu treści książki, którą od tej pory ochrzczono jego nazwiskiem. Jedyne, co odkrył Wojnicz, to nazwisko Jakuba Horcickiego z Tepenecu, XVII-wiecznego praskiego farmaceuty i nadwornego lekarza cesarza Rudolfa II, wypisane na pierwszej stronie manuskryptu. Prowadzone później badania historyczne pozwoliły prześledzić, kto jeszcze miał w ręku tajemniczy rękopis przez te 400 lat, które upłynęły od złożenia na jego kartach podpisu przez Horcickiego. Kolejnymi właścicielami książki (po cesarzu i jego lekarzu) byli więc: znany praski alchemik i kolekcjoner osobliwości Jirzi Baresz, znany także jako Georg Baresch, a po nim rektor praskiego Uniwersytetu Karola Jan Marek Marci, przy okazji także nadworny lekarz władców Świętego Cesarstwa Rzymskiego Narodu Niemieckiego. 19 sierpnia 1666 r. Marci posłał rękopis do Rzymu, na adres swojego profesora i przyjaciela Athanasiusa Kirchera, słynącego wówczas z rzekomego rozszyfrowania pisma koptyjskiego i egipskich hieroglifów. Kircher połamał sobie zęby na zawiłościach tajemniczej księgi, a ta po jego śmierci trafiła do biblioteki jezuickiego Collegio Romano, gdzie wykładał. Stamtąd ponad 200 lat później zapomnianą książeczkę wydobył Wojnicz.
Ustalenie, kto od początku XVII stulecia był jej właścicielem, nie wyjaśniało jednak podstawowej kwestii: kto to niezwykłe dziełko napisał? W liście do Kirchera Marci twierdził, że książeczkę za niebagatelną sumę 600 dukatów nabył cesarz Rudolf II. Miała to być rzekomo praca średniowiecznego uczonego franciszkanina Rogera Bacona. Jego zainteresowania naukowymi doświadczeniami, uznawanymi wówczas za formę magii, zaprowadziły go nawet do więzienia. Wojnicz bardzo wierzył w tę hipotezę i dowodził, że cesarzowi książkę Bacona sprzedać mógł John Dee, astrolog królowej Elżbiety, który wraz ze swoim asystentem i medium Edwardem Kellym próbował przez kilka lat zaczepić się na dworze cesarskim w Pradze. Kelly podawał się za alchemika i twierdził, że w transie rozmawia z aniołami, gdyż zna ich język. Pojawiły się więc teorie, że Kelly nabazgrolił tysiące znaków w wymyślonym przez siebie piśmie, żeby wyłudzić od interesującego się ezoteryką Rudolfa II trochę pieniędzy. Tropiciele dawnych oszustów wskazywali także na Rafaela Mniszowskiego, praskiego kryptologa z epoki, który chwalił się wynalezieniem szyfru nie do złamania i mógł zastosować swój wynalazek w praktyce. Wszystkie te teorie rozpalały wyobraźnię badaczy do czasu, aż ktoś wpadł na pomysł, by zbadać wiek rękopisu metodą węglową. Okazało się, że powstał on między 1404 a 1438 r., a więc prawie 200 lat przed narodzinami wszystkich opisanych powyżej. Nie mówiąc już o Rogerze Baconie, który umarł w 1292 r.
Następcy Indiany Jonesa
Do dziś jedynym archeologiem, który zdołał rozwikłać zagadkę manuskryptu, pozostaje dr Henry Walton Jones jr. Problem w tym, że dr Jones jest postacią fikcyjną, znaną szerzej jako Indiana Jones. W jednej z inspirowanych znaną serią filmową powieści wydanej przez Bantam Books Indiana Jones odkrywa, że tajemniczy rękopis Wojnicza zawiera przepisy na alchemiczne formuły eliksiru nieśmiertelności i kamienia filozoficznego, zamieniającego metale w złoto. Tymczasem poważni uczeni, a także wielbiciele ezoteryki snują coraz to nowe teorie dotyczące przeznaczenia średniowiecznego opracowania. Wyrysowane w nim diagramy były już analizowane przez astronomów, szukających ich odwzorowań we współczesnej wiedzy. Próbowano badać także precyzyjne rysunki zamieszczonych w nim roślin i choć niektórzy dostrzegli ich podobieństwa do pokrzyw, papryki i słonecznika, to botanicy kwestionują te odkrycia, wskazując nie tylko na liczne różnice między rysunkami a oryginałami, ale także na to, że dwie ostatnie rośliny zostały przywiezione przez Kolumba do Europy ponad pół wieku po narysowaniu ich w manuskrypcie. Ci, których uwagę zwróciły rysunki kąpiących się nagich kobiet, sugerowali, że cały ponad 200-stronicowy traktat może dotyczyć jakiejś średniowiecznej odmiany spa, zapewniającego zdrowie i życie wieczne. Nie brakuje też zwolenników teorii, że jest to zaszyfrowany traktat katarów – ezoterycznej sekty z południa Francji, która została w średniowieczu wytrzebiona przez świętą inkwizycję. Nad manuskryptem Wojnicza głowy łamali sobie także najwybitniejsi językoznawcy i kryptolodzy, od wspomnianego XVII-wiecznego jezuity Kirchera po Williama F. Friedmana, eksperta amerykańskiego wywiadu, który w czasie II wojny światowej złamał szyfry armii japońskiej, przyczyniając się do zwycięstwa USA na Pacyfiku. Eksperci wykluczyli już, że zapisane za pomocą około 30 znaków zdania są wytworem jakiegoś utalentowanego schizofrenika, pokrywającego pergamin wytworami swojej chorej imaginacji. Znaki układają się w charakterystyczne, powtarzalne cykle, zgodnie z tzw. prawem Zipfa, określającym zasady częstotliwości użycia wyrazów w poszczególnych językach. Porządek ten jest zbyt złożony jak na sztuczny język, który mógłby powstać wyłącznie na potrzeby tego tekstu. Niektórzy lingwiści doszukują się w manuskrypcie porządku właściwego językom sinotybetańskim z terenów dzisiejszych Chin, Tybetu, Birmy, a być może i z Wietnamu lub Tajlandii. To o tyle prawdopodobne, że już od czasów Marco Polo Europa miała stałą łączność z tą częścią świata. W takim wypadku traktat mógłby być próbą fonetycznego europejskiego zapisu któregoś ze skomplikowanych w wymowie tonalnych języków azjatyckich. Nie brak też takich, którzy twierdzą, że cały tekst został zapisany wymarłym językiem nahuatl, używanym w Ameryce Środkowej przed pojawieniem się tam Hiszpanów. Dotąd stawianiem tych i wielu innych hipotez zajmowali się ci nieliczni szczęśliwcy, którym dane było uzyskać dostęp do oryginału spoczywającego w bibliotece Uniwersytetu Yale. Wydawca z Hiszpanii, który wykupił prawa do klonowania tajemniczej księgi, zrobi wielki (i kosztowny) prezent kandydatom do wcielenia się w rolę Indiany Jonesa. Tylko w dwóch pierwszych dniach po podpisaniu umowy z Yale do wydawnictwa Siloe wpłynęło już 300 zamówień na manuskrypt Wojnicza.
Skarb Wojnicza
Manuskrypt był prawdziwą obsesją polskiego antykwariusza, który w latach 20. XX w. przeniósł swój dochodowy biznes do USA. Po jego śmierci w roku 1930 tajemniczą księgą opiekowała się jego żona Ethel Voynich – znana głównie jako autorka rewolucyjnej powieści „Szerszeń”, wydanej w milionach egzemplarzy w Chinach, ZSRR i innych krajach komunistycznych. Po jej śmierci w roku 1960 manuskrypt Wojnicza przejęła jej przyjaciółka Anne Nill, która sprzedała go słynnemu nowojorskiemu antykwariuszowi Hansowi Krausowi. Ten nie znalazł jednak nabywcy na intrygujący rękopis i w 1969 r. przekazał go Uniwersytetowi Yale.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.