Rozmawiała Krystyna Romanowska
Czuła pani, że dzieje się coś niepokojącego?
Nie miałam żadnych medycznych symptomów. Był luty 2016. Intuicyjnie czułam, że powinnam zrobić badania. Zaczęłam od badań krwi i cytologii. Wszystko wyszło dobrze, ale coś podpowiadało mi, że to nie koniec. Bardzo spontanicznie umówiłam się na badanie piersi. Przy tej okazji lekarz postanowił zbadać mi tarczycę i znalazł na niej niepokojący guzek. Nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby zbadać tarczycę. Nie miałam żadnych objawów, które wskazywałyby na taki problem. I, jak się później okazało, moja tarczyca (oprócz właśnie tego guza) funkcjonowała bardzo dobrze. Lekarz, który mnie wtedy badał, przyznał później, że zrobił to pierwszy raz. Prawdopodobnie zawdzięczam mu życie.
Co się działo potem?
Umówiłam się do endokrynologa, ale chyba starałam się ten temat od siebie odsunąć. Lekarz był bardzo zajęty, pierwszy wolny termin miał za półtora miesiąca. Przyjęłam to ze spokojem, nie śpieszyło mi się. Czekałam na swoją kolej. Kiedy nadeszła, pojechałam na wizytę. Już po badaniu palpacyjnym stwierdził, że guz go niepokoi, więc jeszcze tego samego dnia zrobił biopsję. Następnego dnia miałam potwierdzenie diagnozy: nowotwór. Szybko wyznaczono mi termin operacji. Zarówno ja, jak i lekarz musieliśmy się do niej specjalnie przygotować. Z uwagi na mój zawód musiało zostać zminimalizowane niebezpieczeństwo uszkodzenia nerwów strun głosowych. Sprowadzono specjalny sprzęt do neuromonitoringu, byli też dodatkowi specjaliści, którzy asystowali podczas operacji. Lekarz zadbał o wszystko, co mogło mi pomóc zachować spokój.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.