Zaczął pan komponować, mając sześć lat. Co w tym wieku zafascynowało pana w muzyce, że nie chciał pan zostać, jak reszta rówieśników, strażakiem, policjantem czy kowbojem?
Nie miałem takich marzeń jak moi koledzy. Od najmłodszych lat podziwiałem ojca, który zawodowo grał na trąbce. Inna droga kariery nie mieściła mi się w głowie. Jako dziecko faktycznie skomponowałem kilka bardzo krótkich utworów. To się stało za namową mojego ojca, który nauczył mnie posługiwania się nutami. Zainspirowany utworami Johanna Sebastiana Bacha zasłyszanymi w radio, usiadłem i zacząłem komponować. Po upływie dwóch lat zdałem sobie sprawę, że to, co stworzyłem, jest okropne i szybko pozbyłem się wszelkich notatek, by świat nigdy tego nie usłyszał. Byłem tak rozczarowany tym, co zrobiłem, że nawet porzuciłem muzykę. Wróciłem do niej w wieku 12 lat. Zacząłem chodzić na lekcje muzyki i zdobywać szerszą wiedzę na jej temat i wtedy tak na poważnie się w niej zakochałem.
Pamięta pan dzień premiery kinowej filmu, do którego samodzielnie stworzył pan muzykę? Towarzyszyła wtedy panu trema, niepewność, strach czy może zawsze był pan tak pewny siebie jak teraz?
Jeśli mam być szczery, to nie pamiętam tego dnia. I to nie dlatego, że byłem w wielkich emocjach. Nim moje nazwisko pojawiło się na plakacie filmowym, już od dawna pracowałem dla sektora filmowego jako kompozytor i aranżer, pisząc na zamówienie twórców kinowych i telewizyjnych. Dlatego już wcześniej mogłem słyszeć w kinie skomponowaną przez siebie muzykę. Gdy już przyszedł ten moment, kiedy mogłem zrobić coś pod własnym nazwiskiem, to nie było to dla mnie nic wielkiego. Raczej kolejny stopień kariery. Nic więcej.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.