Wygląda to mniej więcej tak samo od San Francisco i Vancouver przez Tajpej, Manilę i Singapur po zaułki starego Hanoi czy Hongkongu. Wszędzie tam, gdzie Chińczycy żyją w dużych, zwartych skupiskach, można natknąć się na malownicze zielarnie oferujące jednocześnie usługi lekarskie, które na Zachodzie nazwalibyśmy szarlatanerią. Sklepiki, często przyczajone w wąskich zaułkach, gdzie zakłady fryzjerskie są przykrywką dla burdeli, a wnęka w ścianie to już poważna restauracja, łatwo poznać po charakterystycznym zapachu. Woń egzotycznych ziół miesza się w nich z odorem pleśni i padliny, bo przecież znaczna część sprzedawanych tam mikstur jest pochodzenia zwierzęcego. Przedsiębiorczy uzdrowiciele, z których wielu wygląda, jakby urwali się z planu filmu o przygodach Indiany Jonesa, oferują także akupunkturę i masaże lecznicze. Niektóre zabiegi nie wymagają nawet zdejmowania przez pacjenta ubrań. Coś, co wygląda jak pułapka na żądnych wrażeń przybyszów z Zachodu, jest jednak w istocie ważnym elementem chińskiej tradycji. Od 2022 r., czy tego chcemy, czy nie, stanie się ona także oficjalnie uznawanym elementem światowego dorobku w dziedzinie ochrony zdrowia.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.