Wedle dość licznego towarzystwa „białych kołnierzyków”, którego członkowie są uzależnieni materialnie od sektora finansowego, tak samo mądrze brzmi pytanie: czy zawsze po niedzieli wypada poniedziałek?
Problem z nadmierną powagą, z jaką podchodzimy do kwestii regulowania zobowiązań, tkwi jednak dużo głębiej. Hasło „Kredyty trzeba spłacać” siedzi w naszych głowach jako niepodważalny aksjomat. Dlaczego tak się dzieje? Bo jesteśmy ofiarami permanentnej indoktrynacji (oczywiście nie tylko w tej kwestii) i takie hasło tłucze nam się do głowy niemal od pacholęcia.
Kredytowy wnyk
Z drugiej strony, przez kilkanaście lat naszej szkolnej edukacji nigdy nie pojawiają się – jako temat choćby jednej lekcji – terminy „kredyt” czy „pożyczka”. Wchodząc w dorosłe życie, zupełnie nie wiemy „z czym to się je”. Mamy wręcz bardzo dobre skojarzenia związane z zadłużaniem się. Głównie dzięki wszechobecnym reklamom, które przekonują nas, że dzięki prostej pożyczce możemy spełniać swoje marzenia. Jedno po drugim…
W tychże reklamach nie znajdziemy jednak informacji, że życie lubi płatać figle. Nie ma także informacji, żeby przed zaciągnięciem kredytu koniecznie zapoznać się z ulotką o negatywnych konsekwencjach zadłużania się, która powinna być wręczana każdej osobie planującej spełnić swoje marzenia dzięki środkom z banku (lub firmy pożyczkowej). Tak jak to ma miejsce przy sprzedaży leków.
Niekolorowe życie z kolorowej prasy
Pewnie nie raz spotkaliśmy się, szczególnie w prasie kolorowej, z historiami ludzkich dramatów, które doprowadziły opisywane osoby do kompletnej ruiny. Mąż opuścił niepracującą żonę, zostawiając ją z dwójką małoletnich dzieci, bo się zakochał w innej. Niewierny zapomniał nie tylko o przysiędze małżeńskiej, ale również o zaciągniętych wspólnie kredytach. Inna opowieść to choroba (lub poważny wypadek), która uniemożliwia danej osobie aktywność zawodową. A ma ona na głowie kilka zobowiązań. Podobnych historii jest na pęczki.
Ale może odpuśćmy sobie tabloidowe sensacje. Przedstawię Państwu parę spraw z mojej praktyki. Zacznijmy od skutków kataklizmu, który uderzył z potężną siłą ponad pięć lat temu (i problem ten pozostał do dziś nierozwiązany) w kilkaset tysięcy rodzimych kredytobiorców. Chodzi oczywiście o „czarny czwartek”, czyli następstwa uwolnienia kursu franka szwajcarskiego w styczniu 2015 r
Ekonomia – głupcze!
Oto pierwsza z opisywanych spraw. Moje klientki to dwie świetnie prosperujące w biznesie medycznym kobiety – matka i córka. Przez blisko dziewięć lat grzecznie spłacają dług „frankowy”. W końcu dochodzą do wniosku, że coś jest mocno nie tak. Nasze spotkanie ma miejsce w 2016 r. Na początku interesują mnie tylko dwa parametry: kwota długu określona przez bank oraz bieżąca wartość nieruchomości. Wychodziło to mniej więcej tak: kredyt – ok. 2 mln zł, a dom wart mniej niż 1 mln złotych.
Z całym szacunkiem dla przemądrzałych bankowców: jaki jest sens kontynuacji spłaty takiego zobowiązania??? Bo jeśli się na to zdecydujemy, to jak byśmy kupowali od banku za 2 mln zł naszą nieruchomość o wartości 1 mln zł (właścicielem oczywiście jest kredytobiorca – nie bank! Również jeśli dług nie jest spłacany.). Nie dość na tym: płacimy za tę „usługę” bankowi odsetki oraz… jesteśmy wciąż narażeni na ryzyko kursowe!
Oczywiście odradziłem tym paniom spłatę toksycznego kredytu. Dzięki temu dziś mają się świetnie. W budżecie ubył koszt miesięczny na poziomie 12 tys. zł. Jakie dalsze działania tu zaproponowałem, to już zupełnie inny temat, do którego wkrótce wrócę.
Inna świeża sprawa, która trafiła do mnie w ubiegłym roku. Bank udziela mojemu klientowi kredytu inwestycyjnego w kwocie ponad 2 mln zł na dość korzystnych warunkach. Widząc dobre obroty firmy, „doradca” tego banku sam proponuje (był to rok 2018) tej firmie dodatkowy milion w formie kredytu obrotowego. Supersprawa. Dzięki temu ów przedsiębiorca dokupił jeszcze sporo sprzętu do prężnie rozwijającego się biznesu.
Nie wszystkim jest wiadome (w szkołach biznesu też tego nie uczą), jak ogromnym ryzykiem dla firmy jest niewinnie i bezpiecznie wyglądający kredyt obrotowy. Udzielany jest zazwyczaj na 12 miesięcy, często na bardzo wysokie kwoty. Bank zwykle nie wymaga zabezpieczeń, często zapewniając, że przedłużenie umowy to formalność.
Dawaj milion!
Nietrudno odgadnąć, co wydarzyło się w opisanej sprawie. Minął rok, klient złożył – w terminie – wniosek o przedłużenie umowy. A ponieważ, dzięki inwestycjom, wyniki finansowe firmy znacząco się poprawiły w stosunku do poprzedniego roku (tj. kiedy uzyskał finansowanie), wydawało się, że umowa będzie aneksowana niemal automatycznie. Stało się inaczej. Bank odmówił przedłużenia, powołując się na odrzucenie wniosku przez system scoringowy. Zatem klient powinien w trybie mocno przyspieszonym (dostał na to 14 dni) zwrócić bankowi dług w całości. Czyli „drobny” milion złotych…
I w tym wypadku doradziłem klientowi, aby odpuścił sobie – całkowicie – spłatę kredytu. Wymaga to oczywiście prowadzenia równolegle dodatkowych działań obronnych, ale to także temat na inną publikację.
Kolejni pokrzywdzeni – kompletnie bez własnej winy – to przedsiębiorcy, którzy stali się ofiarami działań ratunkowych rządu związanych z COVID-19. Tu również, w wielu przypadkach, jedynym ratunkiem przed bankructwem będzie świadome odpuszczenie sobie spłaty kredytów i pożyczek.
Czas na wnioski. Oto kolejne, bardzo ważne stwierdzenie dotyczące dziedziny antywindykacji:
Nie jest prawdą, że na dłużniku ciąży kategoryczny obowiązek spłaty zobowiązań finansowych!
W tym miejscu spieszę z wyjaśnieniem, aby nie być opacznie zrozumianym. Otóż z tego obowiązku jesteśmy zwolnieni dokładnie w dwóch przypadkach. Po pierwsze: kiedy skutkiem zaistniałej sytuacji losowej nie posiadamy środków na spłatę. Ten obowiązek także ustaje w przypadku, gdy spłata zobowiązania jest działaniem skrajnie absurdalnym (mając na względzie czynniki ekonomiczne). Patrz: opisany przykład dwóch frankowiczek.
Pewnie niejeden czytelnik tej publikacji powie sobie pod nosem pod moim adresem: Patrzcie, jaki mądrala. Łatwo powiedzieć! Przecież jak przestanę spłacać, to mnie zaraz zlicytują! Dzięki wielkie za takie „dobre” rady.
Szanowny Czytelniku, w pełni rozumiem Twoje obiekcje i przemyślenia. Jeśli więc znajdziesz na to czas, zapraszam Cię do lektury kolejnego odcinka z tego cyklu, który ukaże się w następnym wydaniu e-Wprost. Pod takim oto tytułem: „Co mi zrobisz, jak nie spłacę?”
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.