Tuskowi sprzyja też to, co się dzieje w innych partiach: żadnej poważnej konkurencji, żadnego kąsania, żadnych osobowości; wszyscy zajęci są sprawami wewnętrznymi, czyli powszechnym równaniem do średniactwa.
SLD – dodatkowo i na własne życzenie – postanowiło się pogrzebać. Bo czym innym, jak nie gwoździem do trumny, jest wybór Leszka Millera na szefa klubu? W czasach, gdy przez świat idzie ruch „oburzonych", gdy kryzys odsłania śmiertelny konflikt między garstką bogaczy a rzeszą biedaków, gdy renesans przeżywa język młodego Marksa, będący wyrazem rzeczywistej i głębokiej świadomości społecznej niesprawiedliwości i wykluczenia, gdy lewica ma ogromne pole do działania – wybór Leszka Millera, cynicznego pragmatyka, którego polityczna oferta składa się wyłącznie z jego medialnego wizerunku, jest decyzją więcej niż kuriozalną.
Może jednak SLD potrzebuje najpierw umrzeć, by potem odrodzić się pod jakąś inną postacią? Polityka potrzebuje wszak lewicy! Teraz jak nigdy przedtem. Ale może SLD o tym ciągle nie wie. Tak jak nie wie, czym jest lewica.
W PiS wyraźne pogubienie. Ani tragedia smoleńska, z której przydatki PiS w rodzaju klubów i pisma Sakiewicza zrobiły prawdziwą machinę wyborczą, ani uroczyste wyciszenie samego prezesa na czas kampanii nie przyniosły oczekiwanych skutków. Prezes oniemiał, tylko nie wiadomo, czy ze złości, czy z nieszczęścia. Czy przygotowuje rozliczenia, czy przeszeregowania? Nie jest jednak już tak silny jak dawniej ani tak tragiczny jak niegdyś. Po spotach PO nawet krótkie chwile chwały i triumfu na Krakowskim Przedmieściu (10. dnia każdego miesiąca) mają dziś inne znaczenie, bo – jak się okazało – nie tylko ci „spod krzyża" poszli głosować.
Z poziomu nicości do poziomu średniactwa rośnie Tadeusz Cymański. Pierwszy raz w całej karierze udało mu się powiedzieć coś, co nie jest po myśli jego szefa Jarosława Kaczyńskiego. Choć nie wiadomo, czy nie zrobił tego w imieniu potencjalnego nowego szefa, jakim może być Zbigniew Ziobro. „Brawura" Tadeusza Cymańskiego, który przez lata nie wychodził z roli krotochwilnego motyla PiS (paź królowej? Bielinek kapustnik?) świadczy o naprawdę osłabionej kondycji Jarosława Kaczyńskiego. Wypowiedź zaś jego rzecznika, że partia przegrała z powodu mylnych przewidywań frekwencyjnych, przejdzie do historii. Okazuje się, że prócz Bugaja i Rokity całe PiS liczyło na załamanie się demokracji w Polsce, bo tylko to dawałoby mu wygraną. Nie ma lepszego potwierdzenia dla opinii, że PiS jest partią pozasystemową. I to niezależnie od tego, czy Ziobrze uda się „dobić" prezesa teraz, czy później.
PSL – jak zwykle – mierzy swoją siłę słabością pozostałych, a Palikot stara się zorientować w strukturze i walorach własnej drużyny. Jeśli będzie konsekwentny w swoim radykalizmie, spójny w programie, spokojny w działaniach i opiekuńczy wobec „wystających kłosów", może wyrośnie na ważną siłę polityczną. Bo dla Polski czas średniaków jest czasem straconym.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.