Ale dlaczego miałoby być – przynajmniej na razie – inaczej? W miastach Zachodu buntują się dwudziesto- i trzydziestolatkowie, którzy widzą, że ten świat niczego więcej im nie oferuje, że są skazani na tymczasową wegetację na niskim poziomie, bez perspektyw, które miało pokolenie ich rodziców. Tyle że to trwanie w wersji choćby hiszpańskiej dla wielu młodych Polaków jest nadal atrakcyjnym celem. Z organizatorów warszawskiego marszu najwięcej było słychać o uczniach elitarnego Liceum Humanistycznego im. Jacka Kuronia, dzielnie wspieranych przez publicystów trochę przeterminowanej młodości, ale bardzo ideowych. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić trzydziestoletnich prawników czy pracowników korporacji, którzy burzą się przeciw zamkniętemu dla nich systemowi, że pójdą za głoszącymi hasła licealistami. Bo oni, nawet jeśli wkurzeni, wciąż wierzą, że dojdą swojego ciężką pracą. Nie będą wołać „chcemy mieszkań, nie kredytów!", bo chcą te mieszkania na kredyt kupić. I chcą, żeby im to umożliwiono.
Krystyna Skarżyńska, psycholog społeczny, w wywiadzie w „Gazecie Wyborczej" udzielonym kilka miesięcy temu Adamowi Leszczyńskiemu opowiadała o swych kilkuletnich badaniach polskich studentów. „Są indywidualistami, dla nich ważniejsza jest ekspresja siebie, kariera. Szkoda im czasu na współdziałanie, trzeba dbać o swoje interesy” – mówiła pani profesor. Warto przypomnieć, że w czasach rządów Jarosława Kaczyńskiego przeciwko pomysłom ówczesnego ministra edukacji Romana Giertycha w szczytowym momencie demonstrowało małe kilka tysięcy młodych ludzi. Bo po 1989 r. Polacy przede wszystkim walczą o swoje, samemu, z rodziną, o lepszą pracę, mieszkanie, własną przyszłość. Najwyżej zrobią psikusa przy urnie.
Skarżyńska cytuje zdania akceptowane przez polskich studentów: „jeśli ktoś ma władzę, to powinien ją wykorzystywać, by osiągnąć swoje cele, nie patrząc na to, co mają z tego inni", „pieniądze, bogactwo, luksus – to jest to, co się w życiu naprawdę liczy”, „żyjemy w świecie, który nie zna litości, czasami trzeba się zachowywać bezwzględnie”. Dziennikarz pyta, czy może to oznaczać akceptację dla prawicowej alternatywy, opartej na narodowej wspólnocie, zacieśnianiu więzów. „Jeżeli za nią kryje się ograniczenie ich wolności (…), z pewnością ją odrzucą. Ale pesymistyczne prognozy czy czarne scenariusze przyszłości skłaniają ludzi do akceptacji autorytarnych idei”.
To, że świat, który znamy, się rozlatuje, to już truizm, tyle że nikt nie potrafi sensownie powiedzieć co dalej. Nie wiedzą ekonomiści, nie wiedzą politolodzy ani socjologowie, o politykach nie wspominając. Ale Ruch Oburzonych nie proponuje żadnego sensownego rozwiązania, jego aktywiści są jak ci generałowie, co szykują się do wojny, która już była. Jak wodzowie rewolucji lutowej, nieświadomi, że niebawem przyjdą bolszewicy i zacznie się zupełnie inna zabawa.
Spójrzmy na Turcję, która rozwija się najszybciej spośród krajów Europy (jeśli uznamy Turcję za Europę) i Bliskiego Wschodu, bez dotacji unijnych. Dziesiątki dziennikarzy trafiają do więzień, władza jest coraz bardziej autokratyczna, ale oparta na wierze i hasłach porządku cieszy się poparciem. I może sobie pozwolić na wiele.
Spójrzmy na Singapur, na który z zazdrością patrzy cała Azja. Miasto-państwo, trzecie pod względem wysokości PKB na świecie, pełne wykształconych obywateli, praktycznie pozbawione bezrobocia. Także dlatego, że nie ma zasiłków dla bezrobotnych. Opisująca singapurski fenomen i niekryjąca nim swej fascynacji rosyjska pisarka Julia Łatynina zauważa: „Singapur zajmuje pierwsze miejsce pod względem braku korupcji, 69. pod względem poziomu demokracji i 111. w rankingu wolności prasy. Przykład ten świadczy o tym, że najskuteczniejszym hamulcem dla autorytarnej władzy nie jest wolność prasy, nie są wolne wybory, tylko poziom wykształcenia obywateli i obecność obcego kapitału" (cytat za tygodnikiem „Forum”). Twórca singapurskiego cudu rządzący w latach 1959-2004 (!) Lee Kuan Yew przyznawał, że jest zwolennikiem stosowania przemocy i drakońskich kar. I miał rezultaty.
Tutaj pytanie: ile trzeba nam będzie chaosu, niepewności jutra, lęku, oburzenia przez małe „o", wreszcie chęci, by ktoś – bez względu na to, w jakie szaty ideologiczne się oblecze – w końcu wziął to za mordę i dał żyć „normalnym ludziom”, by podaż spotkała się z popytem? Bez gwarancji, że z czarodziejskiego pudełka wyskoczy Singapur.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.