Główny oskarżony, 33-letni dziś Mariusz B., to człowiek, któremu trudno przypiąć jakąś łatkę. W trakcie marcowej rozprawy uśmiechał się, kiedy policjanci opowiadali, jak go przesłuchiwali. Według biegłych psychologów z krakowskiego Instytutu Ekspertyz Sądowych jest ponadprzeciętnie inteligentny, ma skłonność do manipulowania ludźmi. Osobowość psychopatyczna. Niektórzy świadkowie twierdzą, że miał powiązania ze światem przestępczym, a pod ksywką Bolo kręcił lewe interesy na warszawskiej Woli. Inni – że ciężko i uczciwie pracował w firmie sprzedającej drukarki, studiował psychologię, był świetnym ojcem i wszystkie oskarżenia to efekt manipulacji.
Prokuratura oskarża go, że w ciągu trzech lat zamordował z zimną krwią cztery osoby. Akta sprawy liczą 50 tomów. Zawierają przesłuchania kilkudziesięciu świadków, billingi, analizy logowania telefonów do nadajników sieci komórkowych, wyciągi z banków, opinie biegłych, analizy śladów zapachowych. Są też miłość, Kościół, homoseksualizm, duże pieniądze, zazdrość, dewiacje i poplątane intrygi. Nie ma jednak najważniejszego. Ciał czterech ofiar. Proces jest w całości poszlakowy, bo nie ma też żadnych świadków morderstwa. Na ławie oskarżonych obok Mariusza B. siedzi również jego kuzyn, 26-letni Krzysztof R., który miał pomagać w zacieraniu śladów. Ani jeden, ani drugi nie przyznaje się do żadnego morderstwa. W maju i czerwcu odbędą się końcowe rozprawy, a po nich sędzia wyda wyrok. Niezależnie od tego, jaki podejmie, będzie wokół niego wiele kontrowersji, bo to jedna z najdziwniejszych spraw w III RP.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.