Mistrz Formuły 1 szusował na nartach we francuskim Méribel, gdzie ma wakacyjny dom. Obok niego jeździli przyjaciele i 14-letni syn Mick. Wypadek zdarzył się poza trasą, w terenie nieprzygotowanym do jazdy, w miejscu, gdzie wiatr wywiał śnieg. Michael Schumacher przewrócił się i uderzył głową o skałę. Jego kask rozpadł się na trzy części. Lekarze byli zgodni – gdyby nie kask, Schumi zginąłby na miejscu w ostatnią niedzielę 2013 r.
Przed szpitalem w Grenoble, dokąd trafił w stanie krytycznym, szybko pojawiły się tłumy kibiców. Wyrazy współczucia rodzinie wysłali dawni konkurenci z toru, a także kanclerz Niemiec Angela Merkel. Menedżerka Schumachera Sabine Kehm podkreślała, że zdarzenie było dramatycznym w skutkach wypadkiem, a nie wynikiem ryzykownej jazdy. Brzmi mało przekonująco, bo wszyscy pamiętamy wyczyny Niemca na torze.
Jak bogowie
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.