**Kamil Nożyński czyli raper Saful z ekipy Dixon37, główny bohater serialu HBO „Ślepnąc od świateł” opowiada o nowej roli i o tym, jak zmieniło się jego życie odkąd został aktorem.
Nie jesteś za stary na bycie raperem?
Chyba nie, ale coś we mnie dojrzało. Jestem gotów na nowe. Od dawna szukałem czegoś, co wykracza poza robienie muzyki.
Pochodzisz z Ursynowa, tak jak ja. Oboje pamiętamy nasze dzieciństwo w latach 90., bloki z wielkiej płyty, osiedlowe ławki i życie blokersa. Wychowaliśmy się na hiphopie starszych kolegów: „Molesty”,„Warszawskiego Deszczu”. Ta muzyka była dokładnie o tym, co widzimy, co czujemy. Komu dziś są potrzebne uliczne rymy, skoro młodzież żyje inaczej?
Rola, jaką kiedyś spełniał hip hop, zmalała. Dziś też oczywiście są tacy, którym uliczny rap pomaga przetrwać w codziennym syfie, bo młodzi ludzie wciąż żyją w ciężkich warunkach, nie tylko finansowych, ale emocjonalnych. Wciąż się zdarza, że ojciec pije i bije, kumple ze szkoły się wyśmiewają, a młody człowiek nie ma się czego złapać, bo nikt nie daje mu wsparcia. Ale teraz rap jest bardziej rozrywkowy, imprezowy, to zabawa formą, słowem. Kiedyś wiodącym nurtem w rapie była prawdziwość. Najważniejsze było, żeby nikogo nie udawać, niczego nie kopiować, mówić szczerze, jak jest. Miałem kolegów z dobrych, zamożnych domów, którzy chcieli podjąć przygodę z rapem, ale nie mogli nawijać o ciężkim życiu dziecka blokowiska, wstydzili się zaprosić kolegów do mieszkania, żeby nie wyszło na jaw, że mają więcej niż inni. To dziwne, bo przecież nie było się czego wstydzić ani ukrywać. Dziś wśród raperów podobnych dylematów już nie ma. Można żyć na wypasie, otwierać szampana Dom Perignon z domowego barku, jadać kawior i chwalić się tym w swoich tekstach. I nikt nikogo nie nazwie pozerem.
Zmieniła się też rzeczywistość miejskiego blokowiska.
Dziś Polska wygląda inaczej. Zmieniły się warunki bytowe, zmieniła się mentalność, a więc też sposób wychowania dzieci. Przecież my w latach 90. lataliśmy z kluczem na szyi, dopóki matka nie wróciła z pracy, pamiętamy telewizor kineskopowy, walkmana, który był skarbem, i dzwonienie z budki na monety. Każde blokowisko miało swoje centrum towarzyskie, czyli kilka ławek w strategicznym punkcie – na ogół pod sklepem lub pod szkołą. W ciągu wieczora przewijały się tam setki osób. Każdy przystanął na krócej lub dłużej. Tworzyły się ścisłe grupki i kręgi dalszych znajomych z osiedla, każdy znał się choćby z widzenia. Jedni jeździli na deskorolce, inni na BMX-ie, jeszcze inni rapowali albo lubili zagrać w kosza. Jedni palili trawę, inni pili piwo. Wszystkich łączyła ławka, to dawało nam poczucie wspólnoty. Dziś, nawet jeśli dzieciaki siedzą na osiedlowych ławkach, choć rzadko zdarza mi się takich zobaczyć, to trzymają głowy pochylone nad smartfonem. Wolą rozmawiać o tym, co się dzieje w telefonie, w internecie, niż o tym, co ich otacza. Nie wiem, czy to źle, czy dobrze. Każda młodość rządzi się innymi prawami.
Jak to się stało, że chłopak bez doświadczenia dostał główną rolę w serialu „Ślepnąc od świateł” produkcji HBO?
To był splot szczęśliwych zdarzeń. Kilka lat temu poszedłem z kumplem na casting do pewnego niewielkiego projektu. To był mój dzień, byłem naładowany emocjami. Więc jak poproszono mnie o odegranie skrajnych uczuć – euforii, wkurzenia, smutku, jakoś ładnie mi to wyszło. Pracował przy tym Krzysztof Skonieczny, który, jak się później okazało, podobno mnie zapamiętał. Gdy budował obsadę do „Ślepnąc od świateł” nie mógł znaleźć nikogo odpowiedniego do głównej roli. Podobno przypomniał sobie o mnie i zadzwonił. Pewnego dnia jadłem obiad i odebrałem telefon. Skonieczny przypomniał, skąd się znamy, i zaproponował przesłuchanie. Najpierw z wrażenia zakrztusiłem się, ale potem pomyślałem, że nie dam się nabrać. Chciałem się rozłączyć, podejrzewając, że któryś z ziomków robi sobie żarty. Ale Skonieczny mówił dalej i brzmiał bardzo poważnie. Wkrótce podesłał mi pierwsze kwestie scenariusza. Uczyłem się ich przez całą noc z pomocą mojej partnerki, która dosłownie płakała, że chce iść spać. Pierwsze sceny na przesłuchaniu grałem z Martą Malikowską, filmową Paziną. Podobno od razu wiedzieli, że mnie wezmą, ale trzymali mnie w niepewności, zalewali kolejnymi scenami scenariusza. Po dwóch tygodniach poszedłem na kolację, był tam Krzysztof Skonieczny, Paweł Czajor, reżyser obsady, i Iza Łopuch, producentka HBO. To ona powiedziała, że dostałem tę rolę. Nie mogłem wydusić słowa. Potem zalała mnie euforia.
Już wiadomo, że nie będziesz gwiazdą jednego serialu. Dostałeś nową rolę, właśnie nagrywasz zdjęcia.
Tym razem nie jest to rola pierwszoplanowa. „The Report”, w reżyserii Petera Bebjaka, nagrodzonego w Karlowych Warach za najlepszą reżyserię, to słowacka koprodukcja z Czechami, Polską, Niemcami i Luksemburgiem. Fabuła powstała na podstawie książki Alfréda Wetzlera „Escape from Hell”. To prawdziwa historia ucieczki z obozu Auschwitz dwóch słowackich Żydów, którzy dostarczyli dowody na to, co się dzieje za murami. Gram członka ruchu oporu, polskiego Żyda, który wraz grupą innych pomaga Słowakom w ucieczce. Pod Bratysławą wybudowano replikę części Auschwitz, baraki w skali 1:1. Gdy przyjechałem pierwszego dnia na plan, poczułem ból, grozę i smutek, czyli to, co każdy Polak czuje, zwiedzając Auschwitz. Gdy założyłem pasiaki, czułem, że mnie kompletnie rozbroiło. Z polskiej ekipy gra też Wojtek Mecwaldowski, Jacek Beler, który w „Ślepnąc” grał Sikora, Ksawery Szlenkier, Piotr Polak i Olek Mincer.
Skoro chcesz być aktorem, planujesz skończyć szkołę aktorską?
Pytałem o radę i zdaniem doświadczonych aktorów dostałem już taką pigułę praktycznego doświadczenia, że nie ma sensu wracać do teorii. Oczywiście wiem, że muszę się jeszcze bardzo dużo nauczyć, więc zapewne skorzystam z licznych propozycji szlifowania warsztatu.
„Ślepnąc od świateł” podzielił widzów. Wielu nie dowierza, że przedstawiona rzeczywistość jest prawdziwa. Czy Warszawa nocą wygląda jak w serialu?
Wiem, że ludzie w to nie wierzą, ale nasza stolica jest też taka – pijana, naćpana, rozwiązła i brutalna. Jeśli nie uczestniczysz w nocnym życiu, po prostu tego nie wiesz i może się to nie mieścić w głowie. Moja mama po pokazie premierowym pierwszych dwóch odcinków wyznała, że gdybym ja tam nie grał, nie obejrzałaby tego w ogóle, bo dla niej to fantastyka, nie znała Warszawy od tej strony. Byłem na spotkaniu z widzami serialu, gdy pewna pani z publiki, młoda, majętna, w stylu korpo, zabrała głos. Opowiedziała historię, że pewnego razu została zaproszona do luksusowego apartamentu na imprezę. Weszła do łazienki, a tam półnaga kobieta jednemu mężczyźnie robiła fellatio, a dwóch innych mężczyzn z blatu wciągało koks. Była w szoku, bo wcześniej nic podobnego jej nie spotkało. W filmie zobaczyła podobne obrazki. A więc świat z książki Jakuba Żulczyka istnieje naprawdę, mimo że w serialu przedstawiony jest z magicznym, wręcz poetyckim realizmem.
Jako raper masz zapewne luźny stosunek do narkotyków.
Nie miejmy złudzeń – narkotyki były, są i będą. Używki, również papierosy i alkohol, są złe, zwłaszcza wtedy, gdy ktoś ich źle używa. To dowodzi zbyt małej wiedzy i świadomości. Jeśli ludzie już mają sięgać po używki, warto, żeby byli świadomi, co biorą, jak biorą i po co. Zabranianie i potępianie w czambuł albo udawanie, że sprawy nie ma, nie przyniesie żadnych efektów. Skończyłem studia na SGGW, kierunek ogrodnictwo, specjalizacja rośliny lecznicze. Mam pojęcie, ile dobra jest w roślinach, również w konopiach indyjskich. Legalizacja marihuany, zwłaszcza leczniczej, rozwiązałaby wiele problemów. Mentalny stosunek do marihuany zmienia się na całym świecie, w końcu zmieni się także u nas.
W serialu obok wątku kryminalnego pojawia się trudny wątek miłosny. Wiesz, jak to jest, zakochać się nie w tej kobiecie co trzeba?
„A zakochać się w ku***ie, to dobrze czy źle?” – o to pyta Kubę Pazina. Każdemu się może zdarzyć, samo życie. Zanim związałem się z moją narzeczoną, miałem ambiwalentny stosunek do związków. Można być dorosłym, ale nie być dojrzałym. Ja dojrzałem do miłości i rodziny, gdy zaczęły się rodzić dzieci.
Musiałeś zagrać długą i śmiałą scenę erotyczną. Niejeden doświadczony aktor by się na to nie odważył.
Jestem zaskoczony, bo wiele osób ze świata filmu uznało, że to jest jedna z najlepszych scen łóżkowych w polskim kinie. Najgorszy stres był przed kręceniem. I nie tylko dla nas, czyli dla mnie i Marzeny Pokrzywińskiej, ale także dla produkcji, bo ta scena w książce i w filmie od początku miała być bardzo ważna. Cały trud polegał na tym, żeby wejść w odpowiednią interakcję z partnerką, na granicach prawdziwości, bo tylko wtedy wyjdzie autentycznie. Gdy zaczęliśmy, stres odpuścił, wystarczyło słuchać poleceń reżysera. Produkcja zapewniła wszelkie warunki, żebyśmy poczuli się komfortowo, przy kręceniu był tylko ułamek ekipy.
Co na to narzeczona?
Powiedziała tylko, że byłem bardzo prawdziwy. O nic więcej nie pytałem.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.