Na wieśćo tym, że niemiecka minister obrony Ursula von der Leyen, a nie holenderski socjalista Frans Timmermans, zostanie szefową Komisji Europejskiej, przedstawiciele polskich władz bardzo się ucieszyli. Z punktu widzenia PiS lepsza matka siedmiorga dzieci i luteranka niż socjalista, angażujący swoją pozycję, ale także emocje, do zwalczania polskiego rządu. Polska prawica na pewno ma powody do zadowolenia, bo przecież Timmermans przepadł w wyścigu o schedę po Jean-Claude Junckerze m.in. z powodu ostrego sprzeciwu Warszawy. Wzmacniało go poparcie ze strony krajów Grupy Wyszehradzkiej. Zarówno czeski premier Babiš, jak i węgierski Viktor Orbán też mają na pieńku z Timmermansem. Blokowanie wyszło więc nam świetnie. Pytanie tylko o konstruktywny efekt naszego weta dla interesów istotnych dla rządu w Warszawie. Pani von der Leyen z pozoru może się wydawać dobrym dla Polski wyborem. Zwolenniczka sankcji wobec Rosji i wzmacniania wschodniej flanki NATO na czele Komisji Europejskiej to ktoś, kto powinien znaleźć wspólny język z władzą w Polsce. Tyle że jeszcze niedawno wspierała ona antyrządowe demonstracje w Warszawie, prowokując ostry sprzeciw polskiego rządu. No, chyba że teraz większe znaczenie niż tamte słowa ma jej arystokratyczne pochodzenie. Może wyklucza ono radykalnie lewicowe sympatie, które są dyskwalifikujące z punktu widzenia obozu rządzącego w Polsce?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.