Początek sezonu owocowego wprawił w osłupienie klientów warszawskich targowisk. Ceny czereśni wahały się od 50 do 60 zł za kg. Kupując pół kilograma, otrzymywało się ok. 40 sztuk. Jak łatwo policzyć, jedna czereśnia warta była nawet 1,5 zł. Malin nikt już nawet nie myślał sprzedawać na kilogramy. Handlowano nimi w 120-gramowych pojemniczkach. Jeden kosztował nawet 15 zł, czyli za kilogram wychodzi 125 zł. Taniej już zamówić „comber z sarny z całym dworem” w popularnej warszawskiej restauracji Magdy Gessler.
– Pietruszki na swój stragan nawet nie przywoziłem. Nie miało to najmniejszego sensu, bo i tak nikt jej nie kupował – tłumaczy pan Adam, który na Podkarpaciu handluje warzywami od ponad 20 lat.
Nic dziwnego. Jej ceny dochodziły bowiem do 23 zł za kg. W tym samym czasie sprowadzane z oddalonej od Polski o 10 tys. km Kostaryki czy Ekwadoru ananasy niektóre markety oferowały w promocyjnych cenach. W Tesco po 6,81 zł za sztukę. Pochodzący z południowych Chin imbir kosztował ok. 15 zł. Klienci szybko się zorientowali, że tańszy jest też kilogram schabu w dobrych sklepach mięsnych. Dlatego handlarze na lubelskich bazarach doszli do wniosku, że nie powinno się konsumentów szokować tak wysokimi cenami. Związywali natki w małe pęczki i podawali kwotę za jedną sztukę. Wówczas trzeba było zapłacić „zaledwie” od 3 do 5 zł. Taki prosty zabieg marketingowy na uspokojenie naszych nerwów.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.