Choćbyśmy nie wiadomo jak byli w Polsce dumni z pierwszego demokratycznego rządu w bloku sowieckim, świat i tak za koniec komunizmu uznaje obalenie muru berlińskiego. Trudno bowiem o bardziej sugestywny historycznie obrazek niż widok rozradowanych tłumów, tańczących nocą z 9 na 10 listopada 1989 r. na gruzach ściany, dzielącej przez prawie 30 lat nie tylko Niemcy, lecz także, symbolicznie, resztę globu. Trzy dekady później wszystko wydaje się jednak wracać do punktu wyjścia. Przywódcą kurczącego się pod naporem autorytaryzmu wolnego świata jest dziś modelowy yuppie z lat 80. – czasów, kiedy mur wydawał się jeszcze nie do zburzenia. Jego głównym przeciwnikiem jest były pułkownik KGB, który młodość poświęcił na pilnowanie fundamentów berlińskiej zapory, a dziś próbuje różnymi sposobami odwrócić bieg tamtych wydarzeń. Ta rywalizacja odciska piętno także w Niemczech, boleśnie się przekonujących, jak fałszywa była teza Francisa Fukuyamy o końcu historii mającym nastąpić po upadku muru. Niemcy oczywiście były głównym beneficjentem historycznych zmian, awansując z podzielonego kraju, znajdującego się pod kuratelą USA i ZSRR, na lidera Europy i jedną z największych gospodarek świata. Jednak dzisiejsze polityczne przywództwo w Berlinie wydaje się zmęczone i bierne, zarówno na arenie międzynarodowej, jak i wewnętrznej. Pogłębiająca się stagnacja gospodarcza toruje zaś drogę politycznym ekstremistom, co reaktywuje wykorzenione ponoć patologie. Im bliżej rocznicy obalenia muru berlińskiego, tym więcej pojawia się w Niemczech wydarzeń podkopujących dumę z historycznej przemiany sprzed 30 lat.
Zatarty silnik Europy
We wtorek, 29 października, niemiecki minister gospodarki Peter Altmaier złamał sobie w Dortmundzie nos, kiedy spadł ze sceny podczas otwarcia konferencji o innowacjach. Filmiki z nurkującym na łeb, na szyję politykiem, odpowiedzialnym za największą potęgę ekonomiczną UE, stały się przebojami internetu. Wielu komentatorów dopatrzyło się w nieszczęśliwym wypadku Altmaiera metafory sytuacji kraju. Ekonomiści alarmują, że rozwijające się bujnie od upadku muru berlińskiego Niemcy stanęły na krawędzi recesji, której skutki odczuje cała Europa, z Polską na czele. Monachijski think tank ekonomiczny Ifo ocenia, że ponad 5 proc. fabryk niemieckich ograniczyło już produkcję, a kolejne 12 proc. zamierza to zrobić do końca roku.
Stowarzyszenie inżynierów VDMA podaje z kolei, że zamówienia w niemieckim przemyśle maszynowym spadły w pierwszym półroczu tego roku o 9 proc. Jest to ściśle związane z ciągnącą się od kilku lat aferą dieselgate i spadkiem zaufania klientów do niemieckiej motoryzacji, będącej kołem zamachowym gospodarki. Wedle VDMA zapotrzebowanie krajowe na auta spadło o 12 proc., a ich eksport o 14 proc., co odbije się na całym przemyśle ciężkim, generującym jedną piątą niemieckiego PKB. Nie chodzi wyłącznie o koncerny samochodowe, które jak BMW i Daimler tną prognozy zysków. W długi popada stalowy gigant ThyssenKrupp, główny dostawca surowców dla branży motoryzacyjnej. 6 tys. pracowników zwolnił chemiczny gigant BASF, a Continental, główny producent części samochodowych, planuje zwolnienia na poziomie 20 tys. ludzi. Koncern przewiduje trwały kryzys w niemieckiej motoryzacji, która zbyt późno się zorientowała, że silniki diesla przegrywają konkurencję z hybrydowymi technologiami rywali.
Nieuchronna elektryfikacja motoryzacji oznacza, że dziesiątki tysięcy dobrze opłacanych niemieckich specjalistów stanie się zbędnych, bo nowe technologie nie wymagają takiej ilości części i obsługi serwisowej jak silniki spalinowe. Odczuwają to już dostawcy podzespołów, szczególnie ci średniej wielkości, stanowiący trzon niemieckich firm. Trzej z nich: Eisenmann, Weber Automotive i Avir Guss, ogłosili we wrześniu niewypłacalność, która może zarazić inne spółki. Sytuacja dojrzała do tego, żeby lobby przemysłowe BDI zaczęło się domagać od rządu federalnego wsparcia dla branży, co dotąd było w Niemczech herezją. Zasada niemieszania się polityków do biznesu była źródłem sukcesu gospodarczego. W ostatnich latach doprowadziła ona jednak do przejęcia wielu innowacyjnych firm przez zagraniczną konkurencję. Dotyczy to choćby firmy Kuka, światowego lidera w produkcji robotów przemysłowych, kupionej przez Chińczyków, czy Linde AG, jednej z najstarszych firm niemieckich. Pod koniec ubiegłego roku największy na świecie producent gazów przemysłowych został przejęty przez Amerykanów. Ubolewania komentatorów nad wyprzedażą najważniejszych firm rząd lekceważył i dopiero w tym roku zaczął opracowywać programy ochrony przed wrogimi przejęciami strategicznych biznesów.
Bońska nostalgia
30 lat inwestowania w wyrównanie poziomu życia między RFN i NRD jest świetnie widoczne w Berlinie. Po dawnej wyrwie w tkance miasta, jaką był mur berliński, praktycznie nie ma już śladu. Wystarczy jednak pojechać nad Ren, żeby się przekonać, że miasta takie jak Kolonia, Moguncja czy Bonn zastygły w latach 80. Podobieństwa do zachodnioberlińskiego Ku’dammu sprzed zburzenia muru są oczywiste i chętnie eksploatowane turystycznie i kulturowo w ramach nostalgii za szczęśliwymi czasami Republiki Federalnej Niemiec. Sentymenty nie usprawiedliwią jednak tego, że np. z powodu awarii przestarzałej trakcji spóźnia się co czwarty pociąg dalekobieżny. W 2016 r. rząd przyjął plan wydania 269 mld euro na modernizację infrastruktury, ale aż 70 proc. z tej sumy pochłonęły pilne konserwacje.
Symbolem niezwykłej, jak na zaradnych Niemców, niemocy stało się nowe berlińskie lotnisko, które po 10 latach budowy i wydaniu miliardów euro ciągle nie jest czynne. Podobnie jak w przypadku przemysłu ciężkiego, i tutaj rząd wstrzymuje się z interwencją, obawiając się rozkręcenia spirali długu, który zdemoluje budżet federalny. Jest to krytykowane także dlatego, że pieniędzy w budżecie jest w bród. W ciągu ostatnich 10 lat przychody budżetowe wzrosły z 524 mld euro w 2009 r. do prognozowanych w tym roku 793 mld. Jednocześnie z powodu spadających kosztów obsługi kredytów rząd zaoszczędził w ciągu dekady ponad 200 mld euro. Tak zawrotne sumy wydawane są jednak głównie na programy socjalne: emerytury, dodatki dla rodzin wielodzietnych, subsydia na zakup nieruchomości czy wymianę starszych samochodów na nowe. Firmująca tę politykę od kilkunastu lat Angela Merkel oskarżana jest o wpędzanie kraju w zastój i recesję, będące zaprzeczeniem procesów zapoczątkowanych w nocy z 9 na 10 listopada 1989 r.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.