Szara strefa to jeden z lepszych dowodów na potwierdzenie słuszności tzw. krzywej Laffera (przy podatku 0 proc. wpływy państwa wynoszą 0, przy podatku 100 proc. – również 0; skłonność podatnika do płacenia jest odwrotnie proporcjonalna do wysokości podatku).
Według różnych badań szara strefa w Polsce to od 11 do 29 proc. PKB (badania Visy). Jesteśmy w środku – czyli podatki u nas nie są najwyższe. Największą szarą strefę wśród nowych krajów UE ma Łotwa (39 proc.), najniższą Czechy i Słowacja (19 proc.). Wśród krajów Europy Zachodniej przoduje Belgia z 20-procentową szarą strefą, najniższa jest w Szwajcarii – 9 proc.
Tak czy inaczej – wielkość szarej strefy powinna być dla każdego rządu wyraźnym sygnałem, że podatki są za wysokie i ludzie tego nie akceptują. Rozsądny rząd w takiej sytuacji obniża podatki do akceptowalnej (i płaconej!) wysokości i zarabia na tym. Tak w sprawie ustalania ceny zachowuje się każdy przedsiębiorca.
Rząd jednak nie jest przedsiębiorcą (szkoda). Rząd w takiej sytuacji powołuje różne służby „tajne, widne i dwupłciowe” do zwalczania szarej strefy, pracy na szaro, przemytu etc. Ekonomicznie jest to absurdem. Nie dość, że rząd traci, bo nie dostaje podatków z szarej strefy (w Polsce to kwota od 50 do 150 mld zł rocznie), to jeszcze musi wykładać całkiem spore środki na zwalczanie szarej strefy.
Efekty tego „zwalczania” są mizerne, a najczęściej żadne. Po pewnym czasie zaczyna jednak działać inne prawo – prawo Parkinsona, które mówi, że po osiągnięciu pewnej liczby urzędników w danej instytucji świat zewnętrzny dla tejże instytucji przestaje być potrzebny – wystarczy jej już wyłącznie zajmowanie się samej sobą. Końcowy efekt tego jest taki, że powołana „do zwalczania” instytucja czy departament trwa i rozwija się w najlepsze, mimo że często przyczyny, z których została powołana, już ustały.
Rząd powinien zrozumieć, że szara strefa nie jest dowodem na „przestępcze skłonności” obywateli, tylko na to, że żąda wygórowanych, nieadekwatnych podatków. Dla większości to nie jest wybór, tylko konieczność. Szara strefa to poduszka stabilizująca sytuację znacznej części Polaków. Konkurencyjnym wyborem wobec pracy na szaro nie jest praca na umowie na czas nieograniczony, tylko brak pracy.
Modelowym przykładem swego rodzaju obłędu jest ZUS. Nieustanne podnoszenie tego podatku – aktualnie 1100 zł – dla osób prowadzących działalność gospodarczą doprowadziło przez 20 lat do tego, że już nie tylko na wsiach i w małych miastach (jak było jeszcze dziesięć lat temu), ale już nawet w relatywnie bogatej Warszawie – w zasadzie nie ma drobnych usług działających inaczej niż w szarej strefie. Pewnie funkcjonuje w niej 80 proc. drobnych usług w Polsce! Wypychanie tych ludzi z legalnego rynku to bodaj najbardziej konsekwentna polityka odrodzonej Rzeczpospolitej! Niezależnie od koloru rządu sprawującego władzę.
Czy obecnie słychać, że warto by może przywrócić tych ludzi dla legalnego obiegu? Nie. Propozycja Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, żeby stworzyć kategorię małej działalności gospodarczej (obrót do 60 tys. zł rocznie) i opodatkować ją ryczałtowym jednym jedynym podatkiem, zawierającym w sobie wszystko, także ZUS – w wysokości 15 proc. – przeszła bez większego echa. Za to coraz głośniej słychać wynurzenia różnych związkowców, którzy chyba nienawidzą konkurencji i dążą usilnie do tego, żeby w Polsce było jak najmniej legalnej pracy – o konieczności podnoszenia ZUS dla prowadzących działalność gospodarczą! Komuś się chyba marzy podwojenie szarej strefy i jeśli dojdzie do naruszenia swego rodzaju status quo w tym zakresie – osiągnie to. ■
* Prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.