Stara, dobra zasada marketingowa mówi, że aby osiągnąć sukces na rynku, trzeba podważać najważniejsze zarzuty. Dlatego firma sprzedająca kotlety mielone w bułce w reklamach przekonuje, że jej jedzenie jest zdrowe. Sieć oferująca produkty kurczakopodobne wciska nam, że to soczyste kawałki drobiu. Producent piwa tak gazowanego, że aż drapie w gardło, pisze o tradycyjnej recepturze.
Zasady obowiązujące w handlu równie sprawnie działają w polityce. I tak oto najgłośniej o zamachu na wolności obywatelskie krzyczy Platforma Obywatelska. Według niej nowe przepisy o kontrolowaniu internetu i podsłuchach to próba poddania obywateli pełnej inwigilacji. Politykom PO wydaje się, że im bardziej histerycznie będą się wypowiadać, tym bardziej zapomniane zostaną ich nadużycia.
Zacznijmy od faktów. Posądzany o tworzenie państwa policyjnego PiS w latach 2005-2007 znacznie rzadziej sięgał po podsłuchy niż późniejsza koalicja PO-PSL. Przez osiem lat rządów poprzedniej ekipy krąg osób inwigilowanych rósł stale o kilkadziesiąt procent rocznie, by w 2014 r. sięgnąć rekordowej liczby 2 mln 177 tys. osób. Tego nie było nigdy wcześniej.
Na jaw wychodzi dziś afera z inwigilowaniem dziennikarzy oraz pozyskiwaniem źródła informacji z wewnątrz redakcji. Na razie nie znamy jeszcze skali tego skandalu, ale może się okazać, że służby specjalne i policja podsłuchiwały nawet kilkudziesięciu dziennikarzy. Jeśli prawdą okażą się przeciekające do mediów informacje, to policja i służby specjalne mogły podsłuchiwać wszystkie rozmowy telefoniczne w kilku redakcjach. Na dodatek dokumentacja tych działań była prowadzona w taki sposób, by nie można było ustalić, kto, kiedy, kogo i w jakim zakresie kontrolował.
Ta sprawa jest nie tylko złamaniem prawa, ale podważa także zasadę wolności słowa oraz zaufania obywateli do dziennikarzy. Wolne media są przecież jednym z gwarantów państwa demokratycznego. Strażnikiem wolności słowa. Prasa jest jednak silna tylko wówczas, gdy obywatele chcą przekazywać jej niewygodne dla władzy informacje – te całkiem błahe i te mające często znaczenie dla bezpieczeństwa państwa. Władza, która stara się kontrolować dziennikarzy za pomocą służb, w dużej mierze odbiera im kapitał społecznego zaufania. Odważne media nie mogą przecież istnieć bez odważnych, niezastraszonych obywateli. Bez tego wolność słowa ginie.
Jeśli więc ktoś w ostatnich miesiącach dokonał zamachu na fundamenty demokracji, to byli politycy PO i PSL, którzy – z premedytacją, przez nieudolność, zaniechanie czy ze strachu o własną skórę – pozwolili inwigilować prasę. Dziś ci sami ludzie krzyczą, że to PiS tworzy państwo policyjne. Jeśli rzeczywiście takie zagrożenie realnie miałoby istnieć, to pojawiło się ono dawno temu. Zanim jeszcze PiS wygrał wybory.
Oczywiście każdej władzy należy patrzeć na ręce, szczególnie jeśli grzebie przy podstawowych prawach obywateli. Jednocześnie trzeba jednak pamiętać, że w czasach, gdy wojna kultur przestała być pojęciem używanym wyłącznie przez socjologów, a stała się elementem życia codziennego Europejczyków, pozbycie się części prywatności staje się ceną za bezpieczeństwo. W tej sytuacji podstawową wartością życia społecznego staje się zaufanie do instytucji państwowych i procedur, według których postępują. Zwykły obywatel powinien mieć pewność, że nawet jeśli jego prywatność zostanie naruszona bezpodstawnie, to zdobyte w ten sposób informacje zostaną szybko zniszczone. Ludzie, którzy podnoszą dziś największy lament, takich gwarancji nie dają. ■
Pozbycie się części prywatności staje się ceną za bezpieczeństwo, a postawową wartością życia społecznego staje się zaufanie
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.