Śledząc relacje niektórych mediów, można dojść do wniosku, że od kilku miesięcy żyjemy w totalitaryzmie. Nie pozostaje nam zatem nic innego, jak konspiracja i męczeńska walka o utraconą demokrację. Trochę nie współgra to jednak z faktem, że partii rządzącej nijak nie spada poparcie. Cóż, obrońcom ancien régime’u nie mieści się w głowie, że to właśnie ten lud, którego samostanowienia pragną bronić, dobitnie pokazuje, że nie chce on mieć ze swoimi samozwańczymi obrońcami nic wspólnego, mało tego – staje murem za tą straszną kaczystowską dyktaturą. Nie ma co się jednak dziwić tej postawie ludu. Obecny obóz rządzący wyłamuje się bowiem z pewnej tradycji, wspólnej wszelkim ugrupowaniom politycznym niezależnie od deklarowanych poglądów. Otóż PiS na serio chce realizować swoje wyborcze obietnice, w tym sztandarowy postulat znany każdemu przeciętnemu Kowalskiemu jako „500 zł na dziecko”. Tymczasem Platforma Obywatelska, wychodząc chyba z założenia, że jeśli chodzi o poziom śmieszności, to sky is the limit, bombarduje obywateli reklamówką, że PiS oszukał dzieci, bo miało być 500 na każde dziecko, a jest dopiero na drugie. Zły Kaczafi znów podzielił Polaków, tym r azem dzieci – na te lepszego i gorszego sortu. Na szczęście jest PO, która postanowiła przebić propozycję PiS-u, którą do tej pory z całych sił atakowała jako populistyczne rozdawnictwo. Brak konsekwencji w poglądach? Oj tam, oj tam, ważne, że ten postulat to świetny sposób na kupno dużego elektoratu, dlatego przelicytujmy PiS, dajmy więcej!
Spuśćmy zasłonę milczenia na ten kabaret, wróćmy do traktowania przez obecną władzę na serio swoich wyborczych obietnic. Samo w sobie to szczytne i w ogóle chapeau bas! Jeśli jednak zastanowimy się nad merytoryczną wartością projektu, to jego ocena nie jest już tak pozytywna. Nawet inicjatorzy 500+ w uzasadnieniu nie spodziewają się demograficznych cudów po jego wprowadzeniu w życie. A koszty będą spore, w tym – sama obsługa przez aparat urzędniczy. Do tego stały problem wszelkich państwowych rozdawnictw: taki zasiłek zniechęca do podejmowania pracy i pełni funkcję uzależniającej kroplówki. Oczywiście, programy prorodzinne są potrzebne, i to pilnie, bo grozi nam katastrofa demograficzna, jednak nie tędy droga. Znacznie sensowniejszą propozycję przedstawił Kukiz’15, modyfikując nieco kojarzoną z Miltonem Friedmanem koncepcję negatywnego podatku dochodowego. Zamiast rozdawać zasiłki, pomysłodawcy proponują zmniejszenie klina podatkowego poprzez ulgi – tym większe, im więcej dzieci. I to ulgi, które dotykają nie tylko PIT-u, ale również składek emerytalnych i zdrowotnych. I dopiero w momencie gdy należna ulga jest większa niż klin podatkowy, pojawia się świadczenie pieniężne, ale w wysokości 75 proc. należnego, tak by nie zniechęcać do podejmowania pracy. Krótko mówiąc: zamiast zabierać, a potem rozdawać, lepiej od razu po prostu mniej zabierać. I w tym właśnie kierunku powinny iść wszelkie postulaty polityki prorodzinnej.�
* Prawnik, publicysta, były prezes Stowarzyszenia KoLiber
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.