Rozmowa z Edwardem Nortonem, amerykańskim aktorem, gwiazdą filmu "Iluzjonista"
"Wprost": Był pan ponoć wręcz opętany myślą, by zagrać w "Iluzjoniście"?
Edward Norton: Występy Eisenheima określono jako hipnotyzujące i oszałamiające. Pomyślałem: zagrać to wszystko, to byłoby coś! Żaden aktor nie ominąłby takiego wyzwania.
- Ile scenicznych iluzji wykonał pan sam, a ile było dziełem specjalistów od efektów specjalnych?
- Wszystkie triki Eisenheima wykonałem na scenie naprawdę - nie chcieliśmy niczego udawać, tylko zrobić to tak, jak robili sto lat temu prawdziwi iluzjoniści. Jedynym wyjątkiem było wywoływanie duchów. Na przełomie XIX i XX wieku wszyscy szanujący się iluzjoniści mieli w repertuarze rozmowy ze zjawami, kule ektoplazmy itp. Używali technik wymagających niemal absolutnych ciemności. W filmie nie wyglądałoby to dobrze. Tu wspomogły nas efekty komputerowe.
- Jaki jest pana ulubiony numer?
- Ten, który niestety nie zmieścił się w filmie. Nakręciliśmy ujęcie, w którym wyciągam z bańki mydlanej pełnej dymu perłowy naszyjnik dla Sophie. A z tych, które można zobaczyć na ekranie, numer z szablą wbitą w podłogę tak, że nikt nie może jej wyciągnąć. Jestem wielkim fanem iluzjonistów, ale uważam, że opowieści, za którymi ukrywa się każdy numer, są chyba ważniejsze od samego triku.
- To tak jak w kinie - nie są ważne efekty, ale fabuła i wrażenie, jakie wywrze się na widzu.
- Kino jest iluzją, a zawód aktora i iluzjonisty łączy więcej, niż mogłoby się wydawać. W jednym i drugim wypadku najważniejsze jest odegranie roli. Zapominamy, że właśnie iluzjoniści byli pionierami kinematografii. Za pomocą podwójnej ekspozycji sprawiali, że jakaś postać nagle znikała albo pojawiała się na ekranie. Podobnie jak w kinie. Te sztuczki były wtedy uważane przez publiczność za czystą magię.
- Aktor i iluzjonista mają wielką moc manipulowania odbiorcą, wmówienia mu nieprawdy.
- Ależ to tylko część gry, w którą bohater filmu wciąga widownię. Fabuła w tym filmie jest jak skomplikowana partia szachów, często sens jakiegoś posunięcia okazuje się jasny dopiero kilka ruchów później. Ta rozgrywka jest ważniejsza od rozważań na temat odpowiedzialności artysty. To tylko film. Tylko iluzja.
Edward Norton: Występy Eisenheima określono jako hipnotyzujące i oszałamiające. Pomyślałem: zagrać to wszystko, to byłoby coś! Żaden aktor nie ominąłby takiego wyzwania.
- Ile scenicznych iluzji wykonał pan sam, a ile było dziełem specjalistów od efektów specjalnych?
- Wszystkie triki Eisenheima wykonałem na scenie naprawdę - nie chcieliśmy niczego udawać, tylko zrobić to tak, jak robili sto lat temu prawdziwi iluzjoniści. Jedynym wyjątkiem było wywoływanie duchów. Na przełomie XIX i XX wieku wszyscy szanujący się iluzjoniści mieli w repertuarze rozmowy ze zjawami, kule ektoplazmy itp. Używali technik wymagających niemal absolutnych ciemności. W filmie nie wyglądałoby to dobrze. Tu wspomogły nas efekty komputerowe.
- Jaki jest pana ulubiony numer?
- Ten, który niestety nie zmieścił się w filmie. Nakręciliśmy ujęcie, w którym wyciągam z bańki mydlanej pełnej dymu perłowy naszyjnik dla Sophie. A z tych, które można zobaczyć na ekranie, numer z szablą wbitą w podłogę tak, że nikt nie może jej wyciągnąć. Jestem wielkim fanem iluzjonistów, ale uważam, że opowieści, za którymi ukrywa się każdy numer, są chyba ważniejsze od samego triku.
- To tak jak w kinie - nie są ważne efekty, ale fabuła i wrażenie, jakie wywrze się na widzu.
- Kino jest iluzją, a zawód aktora i iluzjonisty łączy więcej, niż mogłoby się wydawać. W jednym i drugim wypadku najważniejsze jest odegranie roli. Zapominamy, że właśnie iluzjoniści byli pionierami kinematografii. Za pomocą podwójnej ekspozycji sprawiali, że jakaś postać nagle znikała albo pojawiała się na ekranie. Podobnie jak w kinie. Te sztuczki były wtedy uważane przez publiczność za czystą magię.
- Aktor i iluzjonista mają wielką moc manipulowania odbiorcą, wmówienia mu nieprawdy.
- Ależ to tylko część gry, w którą bohater filmu wciąga widownię. Fabuła w tym filmie jest jak skomplikowana partia szachów, często sens jakiegoś posunięcia okazuje się jasny dopiero kilka ruchów później. Ta rozgrywka jest ważniejsza od rozważań na temat odpowiedzialności artysty. To tylko film. Tylko iluzja.
Więcej możesz przeczytać w 14/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.