Dzieją się rzeczy straszne, bo polski oficer zginął w Afganistanie. To kompletna bzdura. Dramat to był wtedy, gdy w styczniu 2006 r. w zawalonej hali w Katowicach zginęło 65 osób. Poszli oglądać ptaki, a spadły na nich tony betonu i śniegu.
W Afganistanie na wojnie zginął żołnierz, czyli ktoś, kto dobrowolnie na tę wojnę się wybrał, zdając sobie sprawę z ryzyka i biorąc z tego powodu odpowiednio wyższy żołd. Wojna zwykle na tym polega, że giną wojskowi, i to jest znacznie lepsze niż śmierć cywilów. Lepiej, gdy armia się czegoś uczy w realnym konflikcie, nawet jeśli giną żołnierze, niż gdy gnuśnieje, bo ofiary i tak są: zabici po pijaku w wypadkach, zastrzeleni z powodu lekkomyślności lub głupoty czy wreszcie samobójcy. W Afganistanie w walce i tak zginęło kilkakrotnie mniej żołnierzy niż w kraju w koszarach i na poligonach. Po co więc wydziwiać i stawiać wszystko na głowie? Podobnie na głowie postawiona jest polska debata o Stepanie Banderze. Dla Ukraińców to jest bohater, bo walczył z komuną i Sowietami, bo chciał niepodległej Ukrainy. Także kosztem Polski i w wyniku kompromisów z Hitlerem. I właśnie za to KGB-owski zamachowiec w 1959 r. w Niemczech Banderę zamordował. Dla wielu Polaków Bandera to po prostu bandyta. Tyle że świadomość tego, jak Banderę w Polsce się postrzega, jest na Ukrainie żadna. I wcale nie musi być rozwinięta, bo to nie polski bohater. Józef Piłsudski też nie był bohaterem Ukraińców czy Litwinów. Wielu z nich postrzegało go jako byłego terrorystę i człowieka, który dybie na ich niezawisłość. Podobnie było z generałem Żeligowskim, premierem Sławkiem czy ministrem Pierackim (za udział w zamachu na niego Bandera dostał karę śmierci). Nie łudźmy się, że wpłyniemy na Ukraińców, żeby wybierali takich bohaterów, jacy nam się podobają.
Na głowie postawiona jest też debata o powstaniu warszawskim. Wielu historyków, polityków i komentatorów chce uprawiać alternatywną historię. Czyli chcą się wcielać albo w generałów Okulickiego, Bora-Komorowskiego czy Chruściela, którzy powstanie wywołali, albo w gen. Sosnkowskiego czy premiera Mikołajczyka, którzy go nie chcieli. Jest tylko mały szkopuł: wyniku powstania i jego konsekwencji w ten sposób się nie zmieni. Większość pary idzie więc w gwizdek. Zupełnie inna jest natomiast kwestia – jak by to powiedział filozof Richard Rorty – co my mitem powstania chcemy załatwić teraz i w przyszłości. I to jest całkiem inspirująca i ciekawa debata: od publicystyki Kisiela po „Kinderszenen" Rymkiewicza. Czy chcemy się kompletnie emocjonalnie rozwalić w sosie martyrologii, cierpienia i poczucia krzywdy, jak chcą jedni? Czy też pokonując mit Chrystusa narodów, którego jednakowoż poza Polakami żaden inny naród nie potrzebuje, staniemy się na powrót pozytywistami i realistami, jak chcą inni? Z tego wszystkiego wynika, że Adam Mickiewicz się mylił, gdy w III części „Dziadów" pisał: „Nasz naród się prostotą, gościnnością chlubi/ Nasz naród scen okropnych, gwałtownych nie lubi/ Śpiewać, na przykład, wiejskich chłopców zalecanki/ Trzody, cienie – Sławianie, my lubim sielanki". I chyba szkoda, że nie miał racji.
Na głowie postawiona jest też debata o powstaniu warszawskim. Wielu historyków, polityków i komentatorów chce uprawiać alternatywną historię. Czyli chcą się wcielać albo w generałów Okulickiego, Bora-Komorowskiego czy Chruściela, którzy powstanie wywołali, albo w gen. Sosnkowskiego czy premiera Mikołajczyka, którzy go nie chcieli. Jest tylko mały szkopuł: wyniku powstania i jego konsekwencji w ten sposób się nie zmieni. Większość pary idzie więc w gwizdek. Zupełnie inna jest natomiast kwestia – jak by to powiedział filozof Richard Rorty – co my mitem powstania chcemy załatwić teraz i w przyszłości. I to jest całkiem inspirująca i ciekawa debata: od publicystyki Kisiela po „Kinderszenen" Rymkiewicza. Czy chcemy się kompletnie emocjonalnie rozwalić w sosie martyrologii, cierpienia i poczucia krzywdy, jak chcą jedni? Czy też pokonując mit Chrystusa narodów, którego jednakowoż poza Polakami żaden inny naród nie potrzebuje, staniemy się na powrót pozytywistami i realistami, jak chcą inni? Z tego wszystkiego wynika, że Adam Mickiewicz się mylił, gdy w III części „Dziadów" pisał: „Nasz naród się prostotą, gościnnością chlubi/ Nasz naród scen okropnych, gwałtownych nie lubi/ Śpiewać, na przykład, wiejskich chłopców zalecanki/ Trzody, cienie – Sławianie, my lubim sielanki". I chyba szkoda, że nie miał racji.
Więcej możesz przeczytać w 34/35/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.