Byłego premiera Czech Stanislava Grossa, posłów, szefów urzędów państwowych, oficerów policji i modelki łączy to, że studiowali na wydziale prawa uniwersytetu w Pilznie. To jedna z największych czeskich szkół wyższych. Wielu z nich przyswajało wiedzę w dziwnych okolicznościach, niektórym kilkuletnie studia udało się skończyć w trzy tygodnie, prace magisterskie innych gdzieś się zgubiły lub okazały się plagiatami.
Bezprecedensowy skandal zmusił czeskie ministerstwo edukacji do zbadania ścieżki naukowej wszystkich studentów, którzy w ciągu ostatnich dziesięciu lat opuścili mury pilzneńskiej uczelni. A wszystko zaczęło się od przypadku opisanego w połowie września 2009 r. na łamach dziennika „Lidové noviny". Pewien student w bibliotece natrafił na pracę dyplomową prodziekana wydziału prawa Ivana Tomažiča. Ponieważ żakowi niektóre fragmenty rozprawy wydały się znajome, postanowił je sprawdzić w bazie publikacji prawnych. W efekcie odkrył, że kilkadziesiąt stron (czyli znaczna część) pracy Tomažiča zostało dosłownie przepisanych z innych prac naukowych. Prodziekan początkowo wszystkiemu zaprzeczał, ale gdy udowodniono mu, że „zapożyczone" fragmenty nie są, jak pierwotnie utrzymywał, cytatami, przyznał się do oszustwa i zapowiedział odejście z fakultetu. Afera nie zakończyła się na Tomažiču. Jego opiekunem naukowym, czyli promotorem, był drugi prodziekan Milan Kindl, zaś recenzentem – dziekan wydziału Jaroslav Zachariáš. Sama recenzja plagiatu okazała się kopią artykułu opublikowanego 12 lat wcześniej w wydawnictwie branżowym. – Plagiat to w społeczności akademickiej przestępstwo tak odrażające, że gorsze może być chyba tylko dawanie zaliczeń za seks – skomentował sprawę profesor Karel Eliáš, który na pilzneńskim wydziale prowadzi jedną z katedr.
Więcej możesz przeczytać w 44/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.