– Tylko się nie spóźnijcie! Bądźcie przed hotelem jutro o 6 rano. Punktualnie! – krzyknął nasz kierowca Michael. Uznaliśmy to za żart, bo pojęcie „punktualnie” raczej w Afryce nie istnieje. Nie na darmo mówi się, że my mamy zegarki, a oni mają czas. Działo się to na dziedzińcu hotelu w Bahir Dar, mieście oddalonym o 450 kilometrów na północ od Addis Abeby, stolicy Etiopii.
Siedząc w autobusie i czekając na odjazd, nie ma sensu pytać: „Kiedy ruszymy?". Najpierw autobus musi się zapełnić. Kiedy to się stanie? Wtedy, gdy przyjdą ludzie. Należy więc czekać, najlepiej zapadając w rodzaj letargu, by nie tracić sił na zbędne ruchy, nie pocić się, nie męczyć. Choć na dworze panuje obezwładniający upał, wszystkie okna w autobusie są zamknięte. To dlatego, że muzułmanie i chrześcijanie, za jakich podają są Etiopczycy, obawiają się, iż przez otwarte okna autobusu mogą wpaść złe duchy. Autobus jeździ tylko w dzień. W nocy bywa zbyt niebezpiecznie, zwłaszcza na drogach, które wiją się serpentynami przez góry.
Więcej możesz przeczytać w 44/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.